Miasto Archipelag Filipa Springera to długo wyczekiwana książka. Jest ona zwieńczeniem multimedialnego projektu, właściwie po raz pierwszy na taką skalę realizowanego w Polsce. Reporter ruszył w podróż po 31 byłych miastach wojewódzkich, by sprawdzić, jak dziś się żyje w ośrodkach, które w 1999 roku utraciły swój status. Jak można się domyślić, wnioski nie są wesołe. Ale sama książka jest zachwycająca!
Nazwisko Springer to już marka. Każda kolejna książka Filipa Springera okazuje się sukcesem i wbrew pozorom, żadna nie odbiega poziomem od poprzedniej. Niewątpliwie ma na to wpływ dobór tematów – oczywistych, ale podanych w nieoczywisty sposób. Poczytność jego książek w dużej mierze wynika jednak z rzetelności. Biorąc do ręki książkę Springera, mamy świadomość, że trzymamy w ręku po prostu kawał dobrej roboty. Często mrówczej, o czym świadczy najnowsza książka reportera Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast.
Orka na ugorze
Tylko Springer mógł mieć odwagę zrealizować taki projekt. Kto inny by się zdecydował na zwiedzenie i opisanie 31 byłych miast wojewódzkich? To temat tak szeroki, że nietrudno w nim utonąć. I mozolna, ciężka praca. Przyznaję, że gdy po raz pierwszy usłyszałam o założeniach Miasta Archipelagu, pomyślałam sobie, że tym razem Springer porwał się z motyką na słońce. Projekt przerażał swym ogromem – blog, profil na Facebooku, audycje w radiowej Trójce, reportaże w „Polityce”, wreszcie książka. A jednak Springer doprowadził go do końca. Z komentarzy w sieci wynika, że rozbudził apetyty na więcej.
Jak dziś się mieszka w miastach, które w 1999 roku utraciły status województwa? Co się robi w Kaliszu, Koninie, Płocku, Radomiu, Częstochowie, Siedlcach? Jak to zwykle bywa, okazuje się, że można nie robić nic i można robić wiele. Obraz byłych miast wojewódzkich jest smutny. Najpierw upadły miejscowe zakłady pracy, a całe dzielnice wypełnili rozczarowani i rozgoryczeni ludzie, którzy nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości. I dla których nie było w niej miejsca. Później przyszła reforma, województwa zniknęły, a pieniądze szybko przestały płynąć. Dla młodych nie było żadnych perspektyw, zaczęli więc masowo wyjeżdżać do dużych ośrodków miejskich. A jeśli ktoś wracał, przez znajomych uważany był za przegranego. Powrót do domu postrzegany był i jest jako symbol życiowej porażki. Mimo że często jest on dość logicznym wyborem – w małych miastach są tańsze mieszkania, niższe koszty życia. No i rodzina.
Smutne to, ale nic w tym odkrywczego.
Tylko że byłe miasta wojewódzkie mają też drugą twarz. Denerwują mieszkańców, ale wielu nie wyobraża sobie żyć w żadnym innym miejscu. Dlatego nie poddają się, działają na rzecz rozwoju swoich miast, otwierają firmy, nowe lokale, kawiarenki, organizują festiwale, warsztaty, ściągają artystów. I całe szczęście, że Filip Springer o nich pisze, bo gdyby ta książka pokazywała tylko utracone nadzieje, nie byłaby nawet w połowie tak ciekawa. A poza tym ci ludzie zwyczajnie zasługują, by o nich mówić, bo robią masę dobrych i ciekawych rzeczy. Teatr w Skierniewicach, firma IT w Suwałkach, realizująca międzynarodowe projekty (np. dla Louis Vuitton) czy pani z Płocka, szyjąca skrzydła do tańca brzucha i wysyłająca je w świat pokazują, że w mniejszych miastach też można i że da się. I że warto o nich mówić, a nie tylko skupiać się na Warszawie, Gdańsku czy Krakowie.
„Niezużyty czas mnie w ogóle nie interesuje”
Miasto Archipelag Springera to nierówna książka, czasem trochę chaotyczna i ciężko się w niej zorientować. Właściwie to kilkadziesiąt różnych opowieści, miniatur gatunku, niektóre to perełki. Reporter swobodnie czerpie z historii, nawiązuje do zdarzeń z przeszłości, by płynnie przejść do teraźniejszości. Z masy informacji na temat każdego miasta wybiera szczegóły, wokół których buduje swoje historie. Przeważnie oddaje głos bohaterom, ale nie boi się mówić o sobie. On również jest bohaterem tej książki – on i jego podróż. Najciekawsze jest jednak to, że bawi się stylem. Eksperymenty, które czyni, są dość odważne. A gdy przechodzi do literackości, to nie pozostaje nic innego jak wyjąć zeszyt i notować. Bo po niektórych zdaniach miałam ciarki na rękach.
Zarzuca się Springerowi, że nie oddał pełni klimatu panującego w tych miastach. Nie mógł tego zrobić – temat jest zbyt szeroki, każdemu miastu mógłby poświęcić osobną książkę. Reporter znalazł inny klucz i ułożył tę pozycję tematami. Dlatego też podróż nie jest chronologiczna.
Miasto Archipelag to ważna i potrzebna książka. Samo pochylenie się nad miastami, którym nikt nie poświęca uwagi, już zasługuje na zainteresowanie. A forma tej książki – na kolejne. Obcowanie z nią jest czystą przyjemnością – została naprawdę pięknie wydana.
Miasto Archipelag otrzymuje nasze wyróżnienie „Wokółfaktu.pl poleca”. Będziemy tak wyróżniać tylko najlepsze książki.
Polecam też wywiad z Filipem Springerem: Uwierzyliśmy, że kredyt jest etapem w życiu