Białystok Marcina Kąckiego. 3 powody, dla których nadmiar szkodzi w literaturze

Marcin Kącki, Białystok. Biała siła, czarna pamięć
Fot. Łukasz Stańczyk

Białystok. Biała siła, czarna pamięć Marcina Kąckiego to książka, w której wszystkiego jest za dużo. Za dużo tematów, za dużo przemocy, rasizmu, ksenofobii, nietolerancji. Uprzedzeń, które na Podlasiu, miejscu będącym niegdyś tyglem kultur, nie powinny mieć miejsca. Które w Polsce w ogóle nie powinny mieć miejsca. Ale Białystok wzbudził we mnie mieszane uczucia również z innego powodu. Autor wrzucił wiele tematów do jednego wora: in vitro, cud hostii w Sokółce, kibolskie porachunki, neofaszystowskie młodzieżowe bojówki. Miały one stworzyć całościowy obraz Białegostoku, pokazujący, jakie to miasto jest w rzeczywistości. A powstał przerażający galimatias.

Nadmiar szkodzi. Zawsze

Nadmiar nie jest wskazany w żadnej dziedzinie, a już szczególnie w literaturze. Próbując poruszyć wszystkie możliwe wątki, łatwo wpaść w pułapkę i zagubić się w swojej koncepcji. Właśnie takie mam wrażenie po lekturze Białegostoku Marcina Kąckiego.

Białystok z reportażu Kąckiego to kuriozum. W mediach często jest przedstawiany jako miasto kibolskich porachunków czy skinów, malujących swastyki na murach. Autor próbował przypomnieć bogatą tradycję i wielokulturową historię regionu. Pisze więc, że Białystok był żydowskim miastem, opowiada, co się stało z mieszkańcami w czasie wojny, opisuje, jak w 1945 roku zasilili go przybysze z okolicznych wsi, na nowo pisząc jego historię. Dodaje do tego niechlubne fragmenty działalności Żołnierzy Wyklętych (najlepszy reportaż w zbiorze). Mówi, jak w latach 80. w aglomeracji rozkwitły bloki z wielkiej płyty, a teraz stare drewniane domy ustępują miejsca apartamentowcom. I jak na murach pojawia się coraz więcej swastyk, a każda próba upamiętnienia żydowskich mieszkańców miasta kończy się fiaskiem. Bo w mieście rządzą kibole i neofaszyści.

Kącki nie mógł pominąć zjawisk, które w Białymstoku występują, czyli wyżej wymienionych przejawów nietolerancji i antysemityzmu, bo one również składają się na jego obraz. Ale uczynił je główną osią książki, przez co w trakcie lektury czytelnik z niedowierzaniem kręci głową. Można odnieść wrażenie, że Białystok przemocą stoi. Jakim cudem można normalnie żyć w tym mieście? – zastanawiam się po lekturze.

Odniosłam jednak wrażenie, że za dużo jest tego wszystkiego. Żydzi, Żołnierze Wyklęci, kibole, neofaszyści, narodowcy, prawicowcy, fanatyczni katolicy, wykonawcy disco polo… Gdybym którąkolwiek z tych historii przeczytała osobno, poraziłaby mnie jej siła. Czytając je jedną po drugiej, miałam mętlik w głowie. Reportaż jest zbyt nasycony, a klamra, która go spaja (przekaz języka esperanto – równość i jedność), niewystarczająco silna.

Punktując jedno czy dwa zjawiska, autor wywołałby we mnie poruszenie; opisując kilkanaście, sprawił, że lektura mnie zmęczyła i pomyślałam sobie, że nigdy w życiu nie chciałabym mieszkać w takim miejscu. Problemem jest to, że wszystkie tematy są równie mocne. Nie ma balansu. Autor całkowicie pominął zwyczajne sprawy mieszkańców, a to przecież z codzienności zwykle w reportażach wyłuskuje się tematy-perełki. Każdy kolejny wątek wali czytelnika obuchem w głowę, przez co ten traci równowagę. Przekonuje mnie to, co mówi Filip Springer – że ciekawe jest to, co pozornie jest niesamowicie nudne. Czyli to, co dotyczy nas wszystkich. Nietrudno jest zrobić reportaż, mając do dyspozycji tak mocny materiał, jaki Kąckiemu zaoferował Białystok. Sztuką jest znaleźć w tym coś jeszcze, zrobić coś z niczego i oblec to w literacką formę. Tutaj zabrakło mi proporcji, literackości zresztą także.

Marcin Kącki, Białystok. Biała siła, czarna pamięć

Fot. Łukasz Stańczyk

Zabrakło konceptu

Białystok Marcina Kąckiego jest nierówny. Książka ma swoje wzloty i upadki, niektóre rozdziały czyta się z szeroko otwartymi oczami i ciarami na rękach, a inne męczy, bez zachwytu przekręcając kolejne strony. Myślę, że związane jest to z wielością poruszanych wątków. Wszystkie są mocno nacechowane emocjonalnie, wszystkie przytłaczają, zebrane jednak razem paradoksalnie spłaszczają tę książkę. Wystąpił jakiś problem z energią. W niektórych historiach (np. o Żołnierzach Wyklętych) lektura wyraźnie przyspiesza, w innych (o układach politycznych w Białymstoku) – zaczyna się ślamazarzyć. Nie ma równości, można odnieść wrażenie, że część historii została ze sobą sklejona na siłę. Nie jestem jednak przekonana, czy to błąd autora, czy może raczej redaktora. W jednym z wywiadów Marcin Kącki przyznał, że wydawnictwo Czarne zgłosiło się do niego z propozycją napisania książki o Białymstoku. Może więc to po stronie wydawnictwa leży problem?

I… obiektywności

Wiem, wiem. Reportaż zawsze jest subiektywny, w tym gatunku nie mówi się o obiektywności – już o tym pisałam. Ale momentami szlag mnie trafiał. Rozumiem, że Podlasie katolicyzmem stoi, że ludzie są tam wierzący i oddani Kościołowi może bardziej niż w innych regionach kraju (choć Wschód ogólnie jest bardziej wierzący). Ale z obrazu nakreślonego przez autora wyłania się obraz fanatyków. I to właściwie jedyna grupa, która reprezentuje katolików. Reportaż o cudzie w Sokółce aż kipi ironią. Wynika z niego, że faktycznie badania, które tam przeprowadzono, były niewiarygodne. Ale po lekturze tekstu nie wiem, jak odniósł się do nich Episkopat, a jak Watykan. Czytam jedynie zapis rozmowy z panią profesor, ewidentnie zbyt mocno skupionej na sprawach wiary i podejrzliwej w stosunku do każdego, kto ośmieli się zakwestionować zdarzenie cudu. Znów brakuje mi balansu i wyczerpania tematu do końca.

Marcin Kącki, Białystok. Biała siła, czarna pamięć

Fot. Łukasz Stańczyk

Dobra książka, ale…

Nie zrozumcie mnie źle. O takich sprawach, jakie poruszył autor, trzeba pisać. W naszym kraju nie powinno być miejsca dla nietolerancji i ksenofobii. Aż strach pomyśleć, że to wszystko dzieje się w centrum Europy. Reportaże Marcina Kąckiego są bardzo dobre jako pojedyncze reporterskie teksty. Sprawnie napisane, wyraziste, gdyby były czytane osobno, każdy z nich zrobiłby ogromne wrażenie. Właśnie dlatego doskonale spisałyby się w gazecie (niektóre rzeczywiście pamiętam z „Dużego Formatu”). Ale zebranie ich wszystkich razem nie było najlepszym pomysłem.

Kącki w Białymstoku przedstawia same skrajności – skrajnie wierzących, skrajnie patriotycznych. Zabrakło wyważenia. Nie ma tam zwykłych ludzi i ich problemów. Reporter nie pozwala nam odetchnąć, tylko goni z nami po mieście, pokazując jego ciemne strony. A każda kolejna jest mroczniejsza od pozostałych. Tylko że ciemność nie istnieje bez światła. A tego zdecydowanie zabrakło w tej książce.

Marcin Kącki, Białystok. Biała siła, czarna pamięć
Wydawnictwo Czarne 2016

Ostatnie recenzje: