Wszystkie wojny Lary Wojciecha Jagielskiego książką 2015 roku. A może i ostatnich lat

Fot. Łukasz Stańczyk

Jeżeli ktoś wątpi, że polski reportaż to literatura najwyższych lotów, a dyskusję gatunkową uważa za wydumaną i sztuczną, niech sięgnie po najnowszą książkę Wojciecha Jagielskiego. Wszystkie wojny Lary to książka absolutna. To reportaż tego roku, a może i lat poprzednich. To najlepsza rzecz, jaką trzymałam w rękach od wielu miesięcy. Książka o tematyce uniwersalnej, do której będzie można wracać za wiele lat, traktująca o miłości matki, próbującej za wszelką cenę ocalić swoich synów przed wojną. Książka apokaliptyczna, przewidująca nieuchronność katastrofy, jaka nadciąga nad kruszącą się cywilizację zachodnią. Książka tak bardzo dziś aktualna, opowiadająca o rozpadającym się świecie i o złudnym poczuciu Europy, że oferuje swoim mieszkańcom wszystko, czego potrzebują. Także tym obcym. I nie, nie jest to książka o uchodźcach, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

We Wszystkich wojnach Lary Wojciechowi Jagielskiemu udała się rzecz, która do tej pory była domeną wyłącznie Wojciecha Tochmana. Napisał reportaż tak przejmujący i emocjonalny, a jednocześnie uniwersalny, że z pewnością znajdzie się on w kanonie książek literatury faktu, które po prostu trzeba znać. Chciałabym pisać tę recenzję na chłodno, ale nie mogę, choć minęło już sporo czasu, odkąd skończyłam czytać ten reportaż. Bo to nie jest książka, którą odkłada się na półkę i o której się zapomina. To jedna z tych lektur, które kołaczą się w głowie przez wiele miesięcy i które wracają w najmniej oczekiwanych momentach. To rzecz kompletna, zamknięta, będąca literaturą najwyższych lotów. Wojciech Jagielski udowadnia nią, że jest jednym z najlepszych polskich reporterów, których młodzi powinni bacznie obserwować i uczyć się od nich jak najwięcej.

Fot. Łukasz Stańczyk

Fot. Łukasz Stańczyk

Warstwa I. Żyć trzeba. Żyć, a nie umierać

Wojciech Jagielski wcale nie chciał napisać tej książki. Co więcej, bronił się przed tą historią, myśląc, że o Czeczenii napisał już wszystko. Nie chciał też poruszać tematu uchodźców, którym Europa żyje od miesięcy. Wyjechał do Gruzji, szukając inspiracji i licząc, że napisze zabawną (!), groteskową opowieść, jakiej jeszcze nie ma w swoim dorobku. Przed historią Lary jednak nie udało mu się uciec.

Z Czeczenką, mieszkanką zagubionej w czasie i przestrzeni Doliny Pankisi, spotkał się w McDonaldzie. Siedząc przy papierowym kubku, będącym wytworem zachodniej cywilizacji, słuchał tragicznej opowieści kobiety, której z tą cywilizacją nie łączyło nic poza nadzieją. Jedynym celem w życiu Lary, wykształconej aktorki teatralnej, było zapewnienie swoim synom spokojnego i szczęśliwego życia. Ale tak się jakoś składało, że za każdym razem, gdy Lara próbowała odseparować synów od wojennej rzeczywistości, wracała ona do nich ze zdwojoną siłą. Zabrała ich z ogarniętego wojną Groznego i schroniła się z nimi w spokojnej i bezpiecznej rodzinnej dolinie, licząc, że zawierucha szybko minie, a dzieci nie będą miały z nią kontaktu. Ale partyzanci dotarli i tam, a Szamil i Raszid, synowie Lary, lgnęli do nich z ciekawością właściwą małym chłopcom, dla których wojna jest najciekawszą z możliwych zabaw. Próbując po raz kolejny ocalić chłopców przed wojenną rzeczywistością, wysłała ich do ojca, któremu udało się ułożyć życie w Europie. I była święcie przekonana, że jej troski już się skończyły, a synowie w mitycznej Europie będą wiedli życie mlekiem i miodem płynące. I przez pewien czas faktycznie tak było, ale później los po raz kolejny z niej zakpił.

Bo Europa oferowała imigrantom dach nad głową, pełne półki w sklepach, markowe buty i rozrywki. Niektórym, tak jak synom Lary, nawet i paszport, zwalniający ich z trosk o jutro. I przez kilka lat to im wystarczało i pozwalało odetchnąć po trudach poprzedniego, biednego życia. Ale w końcu do głosu doszły rozbudzone i rozdmuchane nadzieje. W świecie, w którym na każdym kroku słyszeli, że mogą osiągnąć wszystko, czego tylko zapragną, jeśli będą pracowicie dążyć do celu, okazało  się, że nie mogą osiągnąć niczego. Bo ich imigrancki pakiet oferuje wszystko, poza lepszą przyszłością. Nie mogli awansować w pracy ani znaleźć sobie lepszego zajęcia. Mimo wykształcenia i biegłej znajomości wielu języków, mogli jedynie pakować paczki, na każdym kroku dziękując pracodawcy, że ich w ogóle zatrudnił. W świecie, w którym liczą się pieniądze i dorobek, nie mieli szansy ani na to pierwsze, ani na to drugie. Raj okazał się utopią, ułudą, w której zaczęli się dusić. Rzeczywistością nieprzyjazną, w której liczy się tylko to, co jest teraz, niekierującą się żadnymi nadrzędnymi wartościami.

Coraz częściej mówił jej o Koranie, wierze, meczecie i znajomych, jakich tam poznał. Nie rozumiała tej pobożności, ale nie widziała w niej nic złego. Kiedyś zapytała, czy nie ma przyjaciół, że tak w kółko przesiaduje w meczecie? Odpowiedział, że przyjaciół spotyka właśnie w meczecie. – A Europejczycy? – zapytała. Powiedział, że w Europie trudno o przyjaźń, ludzie nie mają na nią czasu. Pracują od świtu do nocy, a gdyby mogli, pracowaliby pewnie bez przerwy. Najpierw, żeby dowieść swojego pierwszeństwa nad innymi, a potem, żeby odpierać ataki rywali.

Paradoksalnie, w świecie, w którym mało kto wierzy w cokolwiek, synowie Lary zbliżyli się do Boga. W społeczności muzułmańskiej odnaleźli siebie i swój cel w życiu. Walkę z niewiernymi. Stając się mudżahedinami, fanatykami religijnymi, wyjechali do Syrii, by wziąć udział w świętej wojnie.

Fot. Łukasz Stańczyk

Fot. Łukasz Stańczyk

Warstwa II. Oni należą do mnie. I mnie, matce, są winni posłuszeństwo

Larze nie udało się uciec przed wojną. Mimo że była gotowa na wszelkie poświęcenia i na wszelkie możliwe sposoby próbowała wydrzeć synów z rąk wojennej pani. Narażała własne życie, by ocalić swoje dzieci. Bezowocnie. Historia jej bezgranicznej miłości, bólu i poświęceń, jest historią każdej matki, której synowie poszli na wojnę. I właśnie dlatego to książka uniwersalna, która zawsze będzie aktualna. Dla mnie w swej wymowie podobna do Jakbyś kamień jadła Wojciecha Tochmana, w której matki szukają kości swoich mężów, dzieci, braci, pragnąc ich pogrzebać i oddać im należny szacunek.

Historia Lary jest tragiczna nie tylko w swym pierwotnym wymiarze. Niepokój wzbudza fakt, że mimo że bohaterka zrobiła wszystko, co było w jej mocy, by uniknąć zła, i tak nie udało jej się przed nim uciec. Wojciech Jagielski w niesłychanie sugestywny sposób kreśli obraz nadciągającej katastrofy. Już po kilkudziesięciu stronach czytelnik wie, jak skończy się ta historia, a jednak daje się wciągnąć w spiralę strachu i oczekiwań matki, łudzącej się, że uda jej się ocalić rodzinę. Ta apokaliptyczna atmosfera jeszcze dobitniej podkreśla to, o czym pisze reporter – o kruszącym się i pękającym świecie, który wszyscy tak dobrze znamy. Nie ma już do niego powrotu. To, co na razie tylko się żarzy, wkrótce się roznieci ogniem, jakiego się nie spodziewamy. Chyba że w porę dostrzeżemy zagrożenie i zrobimy wszystko, by wspólnie żyć, a nie umierać.

Warstwa III. Ja stąd nie wyjadę. Już nigdzie nie wrócę

Wszystkie wojny Lary to nie jest klasyczny reportaż. Jagielski wraca tu do fabularyzacji, która była mocno widoczna w Wypalaniu traw. Bawi się jednak formą, sięga po różne gatunki, co i rusz zaskakując czytelnika. W pewnych momentach tej książki miałam wrażenie, że po trosze czytam baśń, a po trosze przypowieść biblijną, będącą punktem wyjścia do opowiedzenia o wartościach nadrzędnych. Każdy z tych gatunków opowiada o sprawach trudnych. Krzyżując je i łącząc w historię matki, walczącej o swoje dzieci, Jagielski stworzył książkę niezwykłą.

Wojciechowi Jagielskiemu we Wszystkich wojnach Lary udała się jeszcze jedna rzecz. Pokazał, że zło może narodzić się wszędzie, nawet w świecie, w którym teoretycznie triumfuje dobro. Mimo że odnoszenie wyborów i losów synów Lary do aktualnej sytuacji politycznej w Europie nie ma żadnego sensu, powinno nam jednak dać trochę do myślenia. Bo może się okazać, że przez swoją politykę wyobcowania i zamykania się na obce kultury, sami rodzimy tych, którzy w przyszłości wystąpią przeciwko nam. Żaden człowiek nie chce być spychany na margines, traktowany jako obywatel drugiej kategorii, który nie ma wpływu na otaczającą go rzeczywistość. Utwierdzając go w przekonaniu, że nic nie znaczy, a jego obecność jest nam niewygodna czy też zbędna, sprawiamy, że w końcu skłoni się w kierunku tych, którzy go docenią. Którzy mu powiedzą, że jest ich bratem, a jego życie może mieć znaczenie. Jakie – tego już wolelibyśmy nie wiedzieć.