Jak wygląda życie korespondenta wojennego? To nieustanne balansowanie na krawędzi, bazowanie na wiedzy swojej i zaufanie do partnerów. To też łut szczęścia, czy uda się przeżyć kolejny dzień. Ale i uzależnienie od adrenaliny, bez której w pewnym momencie już nie da się żyć. Honorata Zapaśnik w rozmowach z polskimi korespondentami wojennymi sprawdza, jaką cenę płaci się za wybór tego zawodu. A jest ona wysoka.
Praca korespondenta wojennego wydaje się iście filmowa – to codzienność pod ostrzałem, nadawanie relacji ze skrajnie niebezpiecznych miejsc, przedstawianie światu skrajnie splątanych, trudnych ludzkich historii. Ale to tylko otoczka, która niewiele ma wspólnego z tym, jak naprawdę wygląda ten zawód. Jak powiedział mi kiedyś Wojciech Jagielski, korespondenci wojenni postrzegani są jak Leonardo DiCaprio albo Sylvester Stallone. Oni nie informują, ale zdobywają informacje z narażeniem życia, nie przemieszczają się z miejsca na miejsce, ale przedzierają się przez nie z wielkim trudem.
W rozczulenie wprawiały mnie opowieści kolegów, którzy mówili, że nie rozpakowują plecaków. Zawsze traktowałem je jako anegdotki. Pamiętam, że jeden kolega miał białego misia przeczepionego do plecaka. Takie to romantyczne, prawda? Z białym misiem na wojnę.
Tymczasem w rzeczywistości to osoby, które na co dzień wykonują mrówczą pracę – czytają depesze, dokumenty i książki, próbując zrozumieć lokalne uwarunkowania i historie regionów, nad którymi sprawują pieczę. W momencie wybuchu konfliktu nie mają na to czasu, dlatego tak ważne jest, by mieli w głowie podstawową wiedzę o świecie, do którego się wybierają.
Czytaj: Wojciech Jagielski: „Postać korespondenta wojennego to postać z kiepskiego filmu”
6 książek o pracy reportera, które warto poznać
Rozmówcy Honoraty Zapaśnik pracowali trochę inaczej. Korespondenci, z którymi rozmawiała, to dziennikarze (m.in. Anna Wojtacha, Rafał Stańczyk, Bianka Zalewska, Jan Naukowicz), którzy przez wiele lat wyjeżdżali do punktów zapalnych w różnych regionach świata. Nie byli oni specjalistami w konkretnej dziedzinie wiedzy – jeździli wszędzie tam, gdzie działo się coś ważnego. Narażali życie, by opowiedzieć o tych wydarzeniach widzom. Z pomocą lokalnych przewodników poruszali się po linii frontu, próbując dotrzeć do najbardziej poruszających ludzkich historii.
W książce „Wojna jest zawsze przegrana” szczerze opowiadają o tym, jak ich praca wyglądała za kulisami. O telefonach z redakcji, która zlecała im nieustanne wyszukiwanie mocniejszych tematów. Musieli być szybsi od konkurencji, docierać dalej, drążyć głębiej. Czasem pracowali trzy doby bez przerwy. Czasem nie mieli co jeść ani gdzie spać. Bywało i tak, że pomoc uzyskiwali od lokalnej ludności, która nie mając prawie niczego, przyjmowała ich pod swój dach.
Mimo tego, że pracowali w skrajnie trudnych warunkach, nie wyobrażali sobie innego życia. Uzależniali się od adrenaliny, od funkcjonowania w nieustannym poczuciu zagrożenia. Wielu rozmówców Honoraty Zapaśnik przyznało, że po powrocie do domu czegoś im brakowało. Denerwowała ich codzienność i wykonywanie rutynowych obowiązków. W ich poczuciu nie miały one żadnego znaczenia. Musieli się natrudzić, by uspokoić umysł, odizolować się od obrazów, które widzieli na wojnie.
Nie wszystkim się to udało. Niektórzy za wykonywanie tej pracy zapłacili wysoką cenę: cierpieli na depresję, nie mogli ułożyć sobie życia prywatnego. Traumatyczne wojenne historie wracały do nich w snach. Inni w porę powiedzieli „stop” i wycofali się z tego zawodu. Wojenna adrenalina wciąż się w nich tli – pytani o to, czy dziś pojechaliby na wojnę, gdyby zaszła taka potrzeba, często udzielają twierdzącej odpowiedzi.
Czytaj: Krzysztof Miller: „Fajną mam robotę”
„13 wojen i jedna”: Ile cudzego cierpienia może znieść jeden człowiek?
W wywiadach przedstawionych w książce „Wojna jest zawsze przegrana” widać rozedrganie bohaterów. Najmocniej odczułam to w czasie lektury rozmowy z Anną Wojtachą, która o swojej pracy opowiadała barwnie, dynamicznie, z dużą ilością czasowników. Nie podobała mi się jednak chęć nieustannego balansowania na krawędzi, podchodzenia bliżej, by zrobić jeszcze lepszy materiał, by operator złapał ostrzejszy i bardziej przerażający kadr. Życie korespondenta to życie szybkie, mocne, intensywne – i to widać w osobowościach, które je wiodą. Niesie ono wiele pułapek, a korespondenci łapią się w nie, myśląc, że są niezniszczalni. Sądzą, że to, co przydarzyło się innym, z pewnością ich nie dotknie, że kula ich nie dosięgnie. Jak wiemy, los bywa przewrotny.
Jakie są wady i zalety tej książki?
„Wojna jest zawsze przegrana” to pełne ciekawostek opowieści o życiu korespondentów wojennych. Z rozmów z bohaterami dowiadujemy się, jak wygląda ta praca od kulis: co dzieje się po wysłaniu reportera na linię frontu, jak dziennikarze zdobywają informację, co robią, by zminimalizować ryzyko wypadku. Czyta się to płynnie, jak trzymający w napięciu thriller. Interesującym wątkiem jest opowieść o tym, jakie życie wiodą bohaterowie po zakończeniu swojej reporterskiej przygody. Jeśli chcecie się dowiedzieć, czym zajmują się takie osobowości i jak próbują poukładać swoje życie, gdy kończą wykonywanie zawodu korespondenta, przeczytajcie książkę.
Zabrakło mi jednak wkładu autorskiego w przygotowanie tej pozycji. Autorka nie drąży żadnego z wątków, a szkoda – bardzo interesujące w kontekście wykonywania tego zawodu są indywidualne predyspozycje i uwarunkowania psychologiczne. Ciekawa jest również kwestia psychiki – jedni reporterzy płacą ogromną cenę za lata pracy na froncie, na innych nie wywarło to żadnego wpływu. I wreszcie sfera prywatna – jak wygląda życie rodzinne reportera? Najbliżsi czasem płacą wyższą cenę niż sami reporterzy, co dobitnie pokazała historia Grażyny Jagielskiej. Warto byłoby pociągnąć te wątki, dzięki temu pozycja stałaby się bogatsza.
Książkę kupicie TUTAJ.
Honorata Zapaśnik, Wojna jest zawsze przegrana. Polscy reporterzy wojenni opowiadają o tym, czego do tej pory nie ujawniali
Wydawnictwo Otwarte, 2019
Czytaj:
Jak wygląda pracownia Ryszarda Kapuścińskiego? Zdjęcia i wywiad z Alicją Kapuścińską