„W syberyjskich lasach”. Bajka nad Bajkałem

W syberyjskich lasach
W syberyjskich lasach Sylvain Tesson

W syberyjskich lasachWiele razy miałam ochotę rzucić wszystko w diabły i uciec gdzieś daleko. Wyłączyć się z tej szalonej gonitwy, w której wszyscy uczestniczymy, przyznać się przed sobą samą, że ten wyścig i tak jest z góry przegrany i zacząć marnować czas. Luksusowo. Wysypiać się. Codziennie. Żyć zgodnie z rytmem natury. Poddać się jej. Dostrzegać zmiany, jakie zachodzą w przyrodzie. Szanować jej potęgę. Z pokorą i radością witać każdy dzień. Nie spieszyć się.

Już samo myślenie o tym wzbudza we mnie nerwowy skurcz żołądka. I lawinę wyrzutów sumienia: przecież mam obowiązki, zakupy do zrobienia, sprawy do załatwienia, do pracy trzeba iść, dom posprzątać, ugotować coś, przeczytać, nowych pomysłów szukać, o UW w weekend zahaczyć, na działce zacząć pracować. I z przyjaciółmi dobrze by było się spotkać, i na spacer jakiś pójść, kupić coś nowego, polecane filmy obejrzeć. I to by było na tyle. Marzenia pełzną na niczym, a ja z żalem, że zmarnowałam pół godziny na myślenie jestem-rozżalona-nienawidzę-tego-świata, zabieram się do obowiązków. Nie miałabym odwagi, żeby wyjechać. A on miał.

Sylvain Tesson trzy lata temu opuścił Francję i na pół roku zamknął się w chatce nad Bajkałem. Żegnały go zdziwione spojrzenia przyjaciół, nie zrozumiała jego pragnienia kobieta. Marzył o tym od dawna, w 2004 roku przewędrował z Syberii do Indii, żeby odtworzyć trasę, jaką przebył bohater książki Długi marsz Sławomira Rawicza. Szalona dusza. Romantyk. I niesamowity obserwator, o czym więcej za moment.

Zagospodarował się w chatce o wymiarach 3 metry na 3, położonej w cedrowym lesie, u podnóża wysokich gór, nad rosyjskim morzem. Bajkał śmiało można tak nazwać – to ogromne połacie wody (700 kilometrów długości, 80 szerokości. Nie do ogarnięcia w wyobraźni). Odizolował się, aby się przekonać, czy ma życie wewnętrzne. Chciał uciec od absurdów codzienności, o czym już na wstępie poinformował czytelników: Istnieje z piętnaście gatunków sosów marki Heinz (…) Piętnaście rodzajów keczupu. Właśnie z tego powodu zapragnąłem uciec od tego świata. Skąd my to znamy?

Zabrał ze sobą cygara, makaron, sos i wódkę. I 60 książek. Przed wyjazdem, w Paryżu, szczegółowo opracował idealną listę. Z wypiekami na twarzy przestudiowałam ją w metrze. Nie znalazłam na niej większych kontrowersji, postawił na klasykę (Szekspira, Rousseau, Baudealire’a, Hemingwaya, Camusa), poezję (Whitmana), filozofię (Lukrecjusza, Shopenhauera, Nietzschego), ale i książki przyrodnicze oraz kryminały. Wyjaśniał: Mam tu Michela Tourniera na marzenia, Michela Deona na melancholię, Lawrence’a na zmysły, Mishimę na tęgie mrozy.

Ten wątek od razu wywołał we mnie myśl, jakie książki ja bym ze sobą zabrała do takiej głuszy. Obawiam się, że mniej ambitne. Nie zapakowałabym żadnego filozofa ani poety. No, poza Baczyńskim. Wzięłabym Dostojewskiego i Tołstoja, Hemingwaya, Dickensa, Conrada i Camusa. Ale nie pominęłabym też Emily Jane Brontë (nie wyobrażam sobie takiego wyjazdu bez Wichrowych wzgórz). Zapakowałabym kilka biografii i jakąś dużą książkę historyczną, może o rewolucji francuskiej, a może o rewolucji w Rosji. W każdym razie, o zdarzeniach budzących duże emocje. No i oczywiście mnóstwo reportaży. Tu chyba miałabym największy problem z wyborem. Kapuściński – wiadomo, Tochman – to zbędne, że go wymieniam, ale i znalazłoby się miejsce dla Petera Godwina, czy Colina Thubrona (dużo, dużo miejsca). Samo układanie tej listy byłoby ekscytujące i nie dziwię się, że autor Syberyjskich lasów podszedł do tego z takim namaszczeniem. Wróćmy jednak do rzeczy.

W razie nagłego kryzysu (człowiek nie jest stworzony do bycia eremitą) Tesson miał też sąsiadów. Do chaty Nataszy i Siergieja, strażników, mieszkających w Pokojnikach, miał… 50 kilometrów. Do najbliższej wioski – 120. Kiedy czuł się samotny, brał raki, książki i zapasy, i ruszał w drogę do znajomych: do wspomnianych już Pokojnik albo do Jełochina, gdzie czekał na niego Wołodia z rozgrzaną na dworze do stu stopni banią. Tam dowiadywał się, co się dzieje na świecie. Każda informacja tylko go upewniała, że dokonał słusznego wyboru. To u niego dowiedział się o katastrofie smoleńskiej. (- Wołodia?Co?To nie po raz pierwszy rosyjski samolot załatwił Polaków!To nie jest śmieszne, kurwa, ja pierdolę, to nie śmieszne.)

Miesiące mijały mu na lekturze, spacerach po lesie, wspinaczkach, łowieniu ryb, jeżdżeniu na łyżwach na zamarzniętym jeziorze, rozmyślaniach i kontemplacji przyrody. Na zastanawianiu się, dlaczego mu niczego nie brakuje na takim pustkowiu.

I na pochłanianiu hektolitrów alkoholu.

Wódka w syberyjskich lasach leje się strumieniami, autor raczy się nią ochoczo, notując wszystkie myśli, które po jej spożyciu przychodzą mu do głowy. Być może właśnie dlatego książka ta napisana jest tak pięknym językiem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak często zachwycałam się słowem. Jadąc do swojej przystani, Tesson notował: Lód trzeszczy. Pęka ściskany ruchem płyt tektonicznych. Linie pęknięć kreślą pręgi na rtęciowej równinie, plując kryształkowymi odłamkami lodu. Niebieska krew płynie ze zranionego szkła. Spacerując wokół chaty pisał: Niebo przypudrowało tajgę. Zielonobrązowe cedry aksamitnieją od śniegu. Zimowy las: srebrne futro narzucone na ramiona reliefu.

Ale Tesson jest nie tylko nostalgikiem i romantykiem, zachwycającym się naturą, a trzeba przyznać, że już samo opisywanie przyrody w sposób tak liryczny i piękny świadczy o niemałym talencie. Jest bystrym obserwatorem, dostrzega więcej niż inni: trafnie puentuje absurdalność ówczesnego świata, odwracającego się od wszelkich wartości i goniącego za pieniądzem. Celnie opisuje zachowania rosyjskich przyjaciół, wywlekając na powierzchnię ich specyficzne cechy. Docenia piękno prozaicznych czynności: spokojne celebrowanie picia herbaty, przygotowywanie posiłków, rąbanie drewna. Wiedzie spokojne, proste i zgodne z naturą życie. Stara się odnaleźć siebie – i udaje mu się to. Jakim kosztem i w jakich okolicznościach – tego nie będę zdradzać. Można się jednak domyślić, że przechodzi niemałą metamorfozę.

W syberyjskich lasach to piękna, nastrojowa książka. Chciałabym mieć takich więcej na półce. Czytałam ją, kiedy śnieg sypał za oknem. Otulałam się kocem, grzałam w dłoniach kubek parującej herbaty i przenosiłam się tam – na bezkresne przestrzenie, cedrowe wzgórza i zamarznięte tafle Bajkału.

Zazdroszczę autorowi takiego doświadczenia.

W mojej faktograficznej skali daję książce 6/6 i czekam na następne pozycje Sylvaina Tessona!