Terremoto Jarosława Mikołajewskiego: trzęsienie ziemi zabija nie tylko losy, lecz także ich hipotezy

Jarosław Mikołajewski, Terremoto
Fot. Katarzyna Stańczyk

Terremoto Jarosława Mikołajewskiego to piękny, wielowarstwowy, liryczny reportaż, dokładnie taki, do jakich nas przyzwyczaił autor. Na pierwszym planie znajdują się obrócone w gruzy włoskie prowincje, które w ubiegłym roku nawiedziła seria kataklizmów. Gdy do przejmującego opisu wyludnionych, zrujnowanych miast dodać stawiane od wieków przez ludzkość pytania o sens cierpienia i istnienie Boga, dostajemy dzieło znakomite. 

Książki Jarosława Mikołajewskiego to uczta dla zmysłów. Posiada on niezwykły talent do wyrażania słowami tego, co ulotne i płoche. Dzięki ogromnej wrażliwości językowej każdą ze stron jego cienkich (a jakże bogatych w treści!) książeczek smakuje się jak czekoladki. Mimo że tematy, które porusza Mikołajewski, należą do najtrudniejszych.

Terremoto to opowieść o ubiegłorocznych trzęsieniach ziemi, jakie nawiedziły Włochy. Wiele regionów (Umbria, Lacjum, Marche) obróciły w ruinę. Zginęli ludzie, zwierzęta. Runęły domy, kościoły, restauracje. Opustoszały miasteczka. Włochy upadły na kolana i będzie musiało minąć sporo czasu, by się z nich podniosły. Początkowy strach szybko ustąpił miejsca złości. Włosi krzyczeli: „On nas nie zostawi w spokoju!” (po włosku trzęsienie ziemi jest rodzaju męskiego). Mikołajewski przejął się losem ludzi, z którymi przez lata dzielił życie. Nie był to jednak jedyny powód, dla którego zajął się tym tematem. Poruszył go widok ludzi klęczących przed zawaloną bazyliką i modlących się do ruin.

Masa gruzów paruje ciepłem małżeńskich łóżek

Mikołajewski pojechał do Włoch, by zobaczyć, jak ludzie poradzili sobie z kataklizmem. Okazuje się, że nie poradzili sobie wcale. Próbują wrócić do normalnego życia, ale nie potrafią pozbyć się lęku. Wielu z nich korzysta z pomocy terapeutów (dokładnie to samo zjawisko opisywała Katarzyna Boni w Ganbare! Warsztatach umierania). Domy zastępcze na razie dostali nieliczni. Amatrice, Norcia, Castelluccio – to miasta w agonii, dogorywające, targane ostatnimi konwulsjami.

Zrujnowane regiony odwiedza z przedstawicielem włoskiej straży pożarnej Lucą Cari. Rozmawia również z profesorami, specjalistami od kataklizmów, zwykłymi ludźmi poszkodowanymi przez trzęsienie ziemi. Do tematu podchodzi warstwowo, stopniowo dokopując się do tego, co pod gruzami. Tego, co najważniejsze.

Jarosław Mikołajewski, Terremoto

Fot. Katarzyna Stańczyk

Opis poranionych, rozoranych Włoch to jedna warstwa tej książki. O wiele głębszą są wątpliwości, jakie rodzą się w głowie reportera. Jarosław Mikołajewski nie boi się zadawać najważniejszych pytań. Zastanawia się nad sensem cierpienia, istnienia Boga. Nad podstawami wiary chrześcijańskiej. Swoimi pytaniami prowokuje księży, ojców dominikanów, puka do bram Watykanu, by znaleźć odpowiedzi. Nie dostaje ich. Otrzymuje za to od jednego z kardynałów ważny esej, który pozwala mu głębiej zastanowić się nad tematem.

Słowo reportera może przeżłobić. Ludzi i społeczeństwa

Pytania transcendentalne przeplatają się z zapisem podróży po Włoszech. Zapis spostrzeżeń Mikołajewskiego momentami przypomina zapis biblijny. Czytając opis zrujnowanego Amatrice, miałam wrażenie, że czytam litanię.

Kredensy.

Kupki śniegu na tym, co pod spodem.

Dywany, parkometry.

Zakazy postoju.

Pierzyny błękitne.

Kaloryfery.

Kościół Świętego Franciszka do połowy stojący na nogach, od połowy spisany i włożony do kontenerów. Kamień po kamieniu.

Terremoto to niezwykły, liryczny reportaż. Polecam go gorąco. Idealny, by się wyciszyć, zwolnić, zadać sobie kilka ważnych pytań. Niewielu autorów potrafi wywołać w czytelniku takie reakcje. A Mikołajewski ma do tego niezwykły talent.

Jarosław Mikołajewski, Terremoto
Dowody na Istnienie, 2017

Czytaj także: