Nie mając jachtu ani pieniędzy, wymyślili sobie wyprawę na Horn. Pragnęli przepłynąć przez Atlantyk, a później Pacyfik, zatoczyć pętlę wokół Ameryki Południowej i zapukać do drzwi Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego. Nie, nie byli szurnięci. Po prostu mieli marzenia.
O Boże, wstyd mi. Długo mnie tu nie było, ale w ramach wiosennych porządków solennie obiecuję poprawę i odkurzenie WF. Na początek wracam z recenzją, którą zaczęłam przygotowywać jeszcze w minionym roku 😉 Swoją drogą, to cudowne, że mam teraz tyle książek do opisania! 😀
Tę zimę spędziłam, czytając same pozytywne lektury. Wiosną nie zamierzam tego zmieniać – dość już książek wojennych, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń na Ukrainie. Nadrabianie strat rozpocznę od recenzji cudownie radosnej pozycji, „Stary, młodzi i morze”, którą polecam wszystkim, ogarniętym (przed)wiosenną depresją, zagubionym w masie codziennych obowiązków i gnającym nie wiadomo za czym (i nie wiadomo po co).
[h2]W pogoni za marzeniami[/h2]
Usiądźcie wygodnie i zastanówcie się, co trzeba mieć, żeby spełnić marzenia? Nic. Dlaczego tak wielu więc ich nie spełnia? Bo się boi. A oni się nie bali. Mieli pełne pasji młodzieńcze głowy, czyste serca i poczucie, że świat leży u ich stóp. Chcieli zdobyć żeglarski Everest – dopłynąć na Horn, który zatrzymał na zawsze wielu śmiałków. Nie tylko nie zginęli, nie tylko dotarli na miejsce, ale zrobili to jako najmłodsi Polacy w historii. Nabrali też ochoty na więcej.
To książka dla wszystkich, którzy leżąc na kanapie przed telewizorem i zajadając kolejne chrupki, marudzą, że ich życie jest nieciekawe, bo od zawsze chcieli podróżować, a jakoś im nie wyszło. No nie wyszło, skoro jedynym krokiem, który czynią, aby spełnić marzenie, jest wypowiedzenie go na głos 😉 Ech, to też oznacza, ze to książka dla mnie.
[h2]Jachtem na Antarktykę?[/h2]
Każdy z nas ma marzenia. Dla wielu są nimi podróże, smakowanie świata, poznawanie egzotycznych i dalekich krajów. Nie mamy jednak odwagi, aby choć podjąć próbę realizacji naszych planów. Odkładamy je na później: na „lepsze czasy” (które zapewne nigdy nie nadejdą), na moment stabilizacji (a po czym się go rozpoznaje?), na Chwilę-Po-Spłaceniu-Kredytu (mhm, bo marzyliśmy o zorganizowanej wycieczce dla seniorów), na Okres-Po-Odchowaniu-Dzieci – i można tak wymieniać, i wymieniać. A czas płynie. I nie zwolni tylko dlatego, że daliśmy się ponieść z prądem i przegraliśmy nasze marzenia.
A oni się wygrali. Mieli po 20 lat, czyste umysły, głowy pełne fantazji i żarliwe serca. Wymyślili sobie, że zbudują jacht i popłyną na Horn – magiczny dla żeglarzy przylądek, nazywany przez nich Everestem. Krótko mówiąc, porwali się z motyką na słońce. Rodzice i mentorzy pukali się w głowy, słysząc, co zamierzają zrobić. Na tych wodach zginęło wielu żeglarzy, w dodatku z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem. Nie mieli pieniędzy, sprzętu, doświadczenia w żeglowaniu po takich regionach. Ale byli zdeterminowani, odważni i pewni, że chcą wykonać to zadanie. I dopięli swego.
Nie zbudowali jachtu, ale wynajęli „Starego”, wysłużoną łajbę, na której wcześniej pływali po Bałtyku i przez Morze Północne do Amsterdamu. Znaleźli sponsorów, nagłośnili swoją wyprawę w mediach. I wypłynęli: z naszego małego Bałtyku do Portugalii, następnie na Wyspy Kanaryjskie, a stamtąd… do Wenezueli. Przepłynąć Atlantyk w wieku 20 lat na starej łajbie? A, co tam! Później przez Kanał Panamski i hops, na Pacyfik. Żeglując u egzotycznych wybrzeży Ameryki Południowej, kierowali się w stronę wymarzonego przylądka.
[h2]Herbatka z pingwinami[/h2]
W Chile dołączyła do nich szalona dusza, dziennikarka, podróżniczka i osoba mająca tysiąc różnych pasji, Monika Witkowska (która wydała dziennik z tego rejsu, recenzja wkrótce). Wspólnie osiągnęli cel i po zdobyciu Hornu dobili do… Wyspy Króla Jerzego na Antarktyce. Kiedy wywoływali naukowców przez radio, Ci nie przywitali ich zbyt radośnie. Jak się później okazało, do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego dobili 1 kwietnia, więc badacze byli przekonani, że ktoś im robi psikusa i nie uwierzyli, że jakikolwiek jacht mógłby do nich zawitać 😉 A jeszcze polski? O tej porze roku?
Oczywiście, podróży towarzyszyły dziesiątki przygód, a załoga musiała uporać się z niejedną przeciwnością losu. Ekipa była jednak tak zgrana i – co tu dużo mówić – tak wesoła i sympatyczna, że żadne usterki i wichry nie mogły z nimi wygrać. Właśnie z powodu tej wesołości, pasji i humoru książkę się świetnie czyta, a momentami nie da się opanować głośnych wybuchów śmiechu (sprawdziłam w warszawskim metrze :P).
To nie jest wielka literatura, ale literatura bardzo potrzebna. Polecam wszystkim, którzy nie wierzą we własne możliwości, marzą o dalekich wyprawach albo zwyczajnie szukają inspiracji na wakacje. Może niech nie będzie to od razu Horn ;), ale jakiś rejs po jeziorach albo niedużych akwenach? A może podróż z plecakiem w nieznane?
Daję 5,5/6 – właśnie za spełnianie marzeń! I za świetne wydanie, bo mapki i zdjęcia bardzo pomagają w lekturze 🙂