Spór wokół „Cyklonu”, czyli dlaczego nie zgadzam się z artykułem Adriana Stachowskiego

Dziennikarz Adrian Stachowski w serwisie Kulturaliberalna.pl opublikował recenzję Cyklonu Andrzeja Muszyńskiego, w której równo obsmarował wszystkich. Dostało się i reporterom (ogólnie) za brak pokory, i recenzentom za ignorancję i brak wiedzy, i czytelnikom za to, że ośmielają się w literaturze faktu szukać czegoś więcej niż suchych statystyk. I ja się z tym tekstem kompletnie nie zgadzam.

Cyklon

Nie jestem zdziwiona tonem w jakim został napisany ten materiał (przeczytacie go tutaj). Jeszcze niedawno sama miałam problem z literaturą faktu i zastanawiałam się, czy polski reportaż w ogóle istnieje, czy może raczej to creative non-fiction (więcej w tym wpisie). Bo jak zaklasyfikować tekst, w którym autor, opisując historię, która zdarzyła się naprawdę, lepi postać bohatera z sylwetek kilku osób, z którymi udało mu się porozmawiać? W jakim stopniu uwierzyć autorowi w prawdziwość przekazu skoro przesiewa zdarzenia jak na sitku, wybierając z nich te, które według niego najpełniej scharakteryzują jakieś zjawisko? Jak ocenić dzieło (tak, dzieło, bo dla mnie to literatura, a nie tekst dziennikarski), w którym do faktów dodane są zmyślone antyfakty po to, by uwypuklić pewien problem? Reporterzy robią to w zgrabny sposób tak, że część czytelników może nawet tego nie zauważyć. Używają zwrotów: „być może było tak”, „a gdyby X spotkał się z Y, powiedziałby mu tak” lub gatunków literackich (np. listów, które nigdy nie zostały napisane – Tochman). Czy to jeszcze dziennikarstwo czy już literatura? A może jedno i drugie?

[h2]>> Przeczytaj wywiad z Andrzejem Muszyńskim: „Napisałem książkę o ludzkich obsesjach, które wyzwalają się na marginesach świata” >>[/h2]

[h2]Zarzut nr 1: „Jak oni piszą”[/h2]

Adrian Stachowski zastanawia się nad tym, jak oni piszą. Ano piszą tak, żeby chwycić czytelnika za serce. Opowiadają o zdarzeniach, które w tabloidzie zostałyby strywializowane, a w informacjach dnia natychmiast zasypane innymi równie ważnymi epizodami, np. ratowaniem tonącego jelonka czy scenami z politycznego ringu. Biorą na warsztat zwykłe ludzkie historie i z takich story kleją beauti(aw)ful story. Za pomocą środków właściwych literaturze pięknej (właściwie wszystkich) przekazują nam to, czym chcą nami wstrząsnąć i wywołać refleksję. Chcą wzruszyć, obrzydzić, przestraszyć, krzyknąć na czytelnika, pragnąc, by się obudził i zrozumiał, co dzieje się wokół niego. Chcą też, by wiedział więcej – o tym, co słychać za rogiem, w sąsiedniej prowincji, kraju, kontynencie. I dać mu ślad, którym będzie podążał i zgłębiał wiedzę, którą oni go tylko musną.

[h2]Zarzut nr 2: „Teksty nie są merytoryczne”[/h2]

No właśnie, musną wiedzą. Bo nigdzie nie jest napisane, że literatura faktu to literatura fachowa. Autorzy, opowiadając o danych zdarzeniach, mają świadomość, że otrzymują od czytelników kredyt zaufania. Ale jednocześnie w żadnym miejscu nie twierdzą, że przekazują całą prawdę na dany temat, że dogłębnie analizują historię jakiegoś konfliktu. Bądźmy szczerzy, czy tego od nich oczekujemy? Czy gdyby to robili, to byśmy ich czytali? Czy interesują nas suche statystyki? Jak wielu z nas sięga po literaturę naukową, pisaną topornym i trudnym językiem, i wymagającą od czytelnika dużej uwagi lub samozaparcia, by przez nią przebrnąć? Znajdziemy tam przecież tabele, analizy, badania, wnioski, liczby. Po tę literaturę sięga Andrzej Muszyński, by wydobyć z niej to, co później możemy przeczytać w Południu czy Cyklonie.  Nie oszukujmy się, po fachowej lekturze zdobędziemy wiedzę, natomiast nie doznamy żadnych przeżyć.

I w tym miejscu wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie: po co sięgamy po literaturę faktu. Jeśli chcemy się czegoś dowiedzieć, zainteresować danym tematem, a jednocześnie przeżyć jakieś wyższe emocje, nie powinniśmy mieć do reporterów żadnych pretensji. W takiej sytuacji wybieramy literaturę, a nie informację. Sztukę (bo sztuka wzbudza emocje), a nie rzemiosło. Poezję (bo literatura faktu jest poezją prozy), a nie piśmiennictwo.

Tymczasem większość recenzentów reportaży poświęconych RPA, Etiopii, Birmie, himalaizmowi czy nawet Beksińskim nie potrafi ocenić, czy reporter jest w swoim pisaniu rzetelny. Potrafi za to ocenić język, sposób prowadzenia narracji, metafory – słowem „literackość” reportażu, która stała się głównym kryterium jakości. Bo przecież wiadomo, że im bardziej literacko, tym lepiej – pisze Adrian Stachowski.

Oczywiście, że tak. Bo to literatura. A w tej dozwolone są wszystkie chwyty: fikcja literacka, zabawa z kompozycją, z czasem i przestrzenią, szachy-machy w fabule, a nawet zabawa w kubizm (Szczygieł).

[h2]Zarzut nr3: „Przez subiektywizm teksty nie są rzetelne”[/h2]

Stachowski zarzuca Muszyńskiemu, że w Cyklonie fakty zostają zepchnięte na bok przez jego reporterskie ego. Że filtrując emocje przez własne ja, dokonuje przekłamań, które odbierają tekstowi całą reporterską rzetelność. Tylko że tu znów wracamy do sedna. Skoro autor nie pisze syntezy ani dzieła naukowego o Birmie (i nigdzie nie twierdzi, że tak zrobił), skoro chce polskiego czytelnika uświadomić, gdzie w ogóle leży Birma i co przeżyli jej mieszkańcy (ponownie, nie oszukujmy się. Jaka była nasza wiedza na temat Birmy? Zapewne taka jak moja – zerowa), to dlaczego w ogóle kierujemy w jego stronę zarzuty?

Jeśli obejrzymy z partnerem/siostrą/mamą w telewizji dokument, który nami wstrząśnie i opowiemy jego treść osobom trzecim, okaże się, że zwróciliśmy uwagę na zupełnie inne rzeczy. Przefiltrujemy je przez własne emocje i zwrócimy uwagę na sprawy, które poruszą nas najmocniej. I mimo że przytoczymy różne historie, gdzieniegdzie być może mieszając jakieś wątki – bo historia była długa bądź skomplikowana – opowiemy o tym samym zdarzeniu. Kłamiemy, gdy chcemy podzielić się z kimś tym, co zobaczyliśmy (w telewizji)? Manipulujemy, gdy próbujemy uświadomić innych? Nie. Po prostu patrzymy subiektywnie.

[h2]Zarzut nr 4:  „Nie ma podziału na reportaż i literaturę”[/h2]

Podstawowe daty i fakty da się sprawdzić. I nie ujmuje to w niczym „literackości” reportażu. To nie jest „albo, albo”. Dychotomia „czucia i wiary” oraz „szkiełka i oka” jest z gruntu fałszywa – pisze dziennikarz.

I tu się zgodzę. Nie ma żadnego podziału, bo raz, że podziały są tworem sztucznym, a dwa, że istnieje creative non-fiction. Gatunek, który świetnie miewa się za granicą i który reporterzy z powodzeniem uprawiają w Polsce, a którego krytycy z powodu świeżości jeszcze nie zdążyli dogłębnie przeanalizować. Wystarczy sobie to uświadomić, by poczuć swobodne oczyszczenie od tych wszystkich awantur gatunkowych. Polecam to autorowi tekstu i chętnie przeczytam jego kolejne recenzje, bo przecież właśnie po to jest literatura – by wzbudzać emocje 🙂

Do zarzutów merytorycznych (które doktor Michał Lubina opublikował w serwisie Polska-azja.pl) nie będę się odnosić, bo odniósł się do nich autor zarówno w oficjalnej odpowiedzi, jak i w wywiadzie opublikowanym na moim blogu. Nie twierdzę również, że wykorzystane zostały już wszystkie argumenty, bo jest ich tak wiele, że można by opublikować z tego minirozprawę.