Śnieżna pantera Petera Matthiessena: jak szukać siebie i nie odnaleźć niczego

Himalaje

Zacznę bez ceregieli – na Śnieżną panterę Petera Matthiessena ostrzyłam sobie zęby od dawna. Naczytałam się, że to książka znamienita, w wyjątkowości swej na kolana czytelnika rzucająca, przepięknym językiem napisana i w Himalajach osadzona. Że o wędrówce dusz i poszukiwaniu prawdy traktuje, przez nepalskie bezdroża prowadzi, zachwyt stylem wzbudza i kilkakrotne czytanie tych samych fragmentów wywołuje. No cóż, że wyjątkowa – przeczyć nie będę. Ale że tak się pomylić można, to zdziwiona szczerze jestem.

Himalaje

Kocham góry. Małe i duże, polskie i cudze, zarośnięte i łyse, surowe i łagodne. Kocham po nich chodzić i kocham o nich czytać, zresztą to taka rodzinna obsesja – śledzić, podglądać, zastanawiać się, ścigać, kto pierwszy literki składać zacznie, w kolejce się do kolejnych tytułów ustawiać. I sama już nie wiem, ile nasza himalajska biblioteczka tytułów ma, ale Śnieżną panterę do niej dołożyć chciałam od dawna.

I nagle jest. Na OLX leży, patrzy tak jakoś wyzywająco, jakby sprowokować chciała i myślę sobie, że może podpucha w tym jakaś jest, podstęp albo zmyłka jakaś. Ale może to ostrożność daleko posunięta, w końcu nie bez powodu blogerzy krzyczeli, że cud-miód-malina, książka roku, natchnieniem do podróży będąca. No to kupiona. W mailu od sprzedającej czytam, że to książka o wędrówce człowieka wyżej i wyżej, dzięki której prawdę o sobie poznać można, dobra nie tylko na zimę, ale tak w ogóle, dla duszy. Z tropu mnie ta wiadomość zbiła, w końcu rzadko się takie przy okazji zakupu otrzymuje, ale na korzyść ją obróciłam i przesyłki doczekać się nie mogłam.

Wreszcie przyszła. Czytam kolejne strony i oczom nie wierzę. No takich bredni to faktycznie dawno na oczy nie widziałam.

[h2]Śnieżna pantera Petera Matthiessena, czyli jak wędrować donikąd[/h2]Śnieżna pantera

Po śmierci żony główny bohater miejsca na świecie sobie znaleźć nie może. I choć małżeństwo przeżywało  kryzysy, o rozwód się nawet otarło, stratę odczuł boleśnie. Dzieci zaniedbał, spokoju ducha szukał, aż wreszcie  propozycję otrzymał, żeby do wyprawy badawczej dołączyć i tropem śnieżnej pantery po himalajskich  bezdrożach ruszyć. Wyjechał.

Wspinał się, kolejne obozy zakładał, praktykę zen uprawiał, narkotyki zażywał, wyciszenia szukał. Chciał się  poczuć częścią tych gór, przestać cokolwiek czuć, stopić się z wiatrem, ziemią i powietrzem. Czuć życie, być  życiem – i nie być niczym jednocześnie. Rozmyć się, osiągnąć pełnię, w miejscowych, prostych ludzi się  zamienić. To znamienne dla ludzi Zachodu – spakować się, wyjechać na dwa tygodnie czy dwa miesiące, żeby  jedni z naturą szukać. Bezowocnie, oczywiście, bo przeżarci cywilizacją, zepsuci dobrobytem, nieumiejący obyć  się bez podstawowych wygód, nie jesteśmy w stanie tego zrobić.

[h2]Śnieżna pantera Petera Matthiessena: naćpałem się i mam wizję[/h2]

Matthiessen próbował, poniósł klęskę. I o tym opowiada na 300 stronach w stylu, który miał być „znamienity”, a który moim zdaniem jest wyłącznie przesadny, nafaszerowany metaforami, porównaniami, pseudoliterackimi westchnieniami.  STRASZNY. Mordowałam tę książkę bardzo długo, bo zawzięłam się, że skoro tak na nią czekałam, to ją dokończę. I żeby tę mękę zobrazować, stylem autora pojadę.

Skały i ośnieżone szczyty wokół, niebo, wielkie ptaki i czarne rzeki – jakimi słowami można oddać ten dzwoniący przepych? Ale w tym dzwonieniu słychać nieprzyjemną nutę, podskórne zagrożenie, jak w diamentowym lodzie gruchoczącym kamienie. W głowie mi szumi, słońce błyszczy jak oręż. Czarny Kanion wije się i wiruje. Kryształowa Góra majaczy w dali jak zamek grozy, a cały wszechświat rozbrzmiewa trwogą. Moja głowa jest czaszką pełną krwi w rękach czarownika, a gdybym się odwrócił, moje oczy ujrzałyby samo sedno chaosu, cierpienie, zakrzepłą krew i ból, który przeziera z dna jasnych oczu jaszczurki.

Matko-Święta-Miej-Cierpliwość. Dwa akapity tych narkotycznych bredni przeczytać można, ale 298 stron? Siedzenia na trawie, wyobrażania sobie, że głowa jest czaszką krwi w rękach szamana, a w oczach jaszczurki można dostrzec wszechświat? Naprawdę, być może mój gust literacki jest kiepski, a znajomość rzeczy zerowa, ale ręce opadają i na swoje miejsce wcale nie zamierzają wrócić. Namiętne czytanie reportaży musiało przynieść efekt: NIE CIERPIĘ takiego górnolotnictwa, nie znoszę pseudofiozoficznych nastrojów, rozwlekłych i nudnych opisów. Oszczędna i lapidarna kresko, wracaj do mnie! Błagam!

Tak, z przyjemnością wrócę teraz do jakiegoś reportażu. A Śnieżnej pantery nie polecam. Toż to jakiś dramat jest.