Pewnego wieczoru przysiadłam nad Co się komu śni Andrzeja Mularczyka. Pogrążyłam się w lekturze, nic nie widząc i nic nie słysząc. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Kolejnego – także. I nagle zaczęłam słyszeć. Odgłosy, które wcześniej do mnie nie docierały, bo nie potrafiłam ich uchwycić. Wsiąknęłam w świat, do którego na co dzień nie mam dostępu. Bo trzeba mieć oczy do patrzenia i uszy do słyszenia, żeby móc dostać się do środka. A nie do prześlizgiwania się. Nie do przemykania i rejestrowania. Tylko do wsączania się. A Mularczyk to posiada. Jego talent do wyszukiwania przejmujących i fascynujących ludzkich historii jest niewiarygodny, jego książka jest wybitna. Cóż mogę więcej powiedzieć… po lekturze rozpadłam się na kawałki.
Banałem byłoby stwierdzenie, że reportaże Mularczyka są fenomenalne. Truizmem – że jest jednym z wielkich polskich reporterów, do których lektur można i trzeba wracać. Tylko że problem w tym (albo i nie), że właśnie tak jest. Co się komu śni to jedna z tych książek, do których chce się wracać. Nie po to, żeby coś sprawdzić czy się upewnić, ale żeby wsiąknąć w lekturę ponownie. Zanurzyć się w fascynujące koleje ludzkich losów i po raz kolejny upewnić, że życie pisze najpiękniejsze scenariusze.
Co się komu śni to zbiór reportaży, obracający się wokół tematu II wojny światowej. I nie można się temu dziwić – Andrzej Mularczyk w wielu wywiadach podkreślał, że uważa się za człowieka historycznego, osadzonego w temacie wojny. Był synem oficera, walczył w Szarych Szeregach, ocierał się o akcje AK. A jednocześnie zawsze podkreślał, że nie miał w sobie cech wojskowego, że został reporterem, aby schować się za swoimi bohaterami. Opowiadając o ich losach, mówić również o sobie, ale w sposób zakamuflowany. I przekazywać prawdę, w którą wierzy: że życie jest dramatem i polega na bezustannej stracie.
W zbiorze reportaży spotykamy się więc z bohaterami skomplikowanymi, którzy walczyli o wolność i za tę walkę musieli po wojnie srogo zapłacić; z ludźmi, wierzącymi w każde słowo partii i podporządkującymi jej własne życie do momentu, w którym nie mogli nie zauważyć, że nie zostało im już nic, w co warto wierzyć i nikt, dla kogo warto żyć; z emerytowanymi żołnierzami, usiłującymi przypomnieć sobie koleje losu jednej bitwy i po latach nagrodzić najdzielniejszych żołnierzy. Ale przede wszystkim każda karta tej książki pokazuje nam, jak mocno może kochać człowiek i jak mocno może go ta miłość zniszczyć.
Mało kto potrafi pisać o uczuciach tak jak Mularczyk. Pokazywać tęsknoty, namiętności, opowiadać o wojennych miłościach, zdradach i utratach w sposób daleki od banału i odległy od taniego melodramatyzmu. Andrzej Mularczyk jest mistrzem słowa. Jego reportaże są treściwe i dogłębnie przejmujące. Język, którego używa, jest prostym językiem bohaterów, za każdym razem doskonale wyrażającym ich myśli i odczucia. A jednocześnie jest gęsty, nasycony znaczeniami, dający do myślenia.
Tym, co od razu rzuca się w oczy przy lekturze Co się komu śni, jest uwielbienie dla szczegółu. Reporter w każdej historii wychodzi od szczegółu do ogółu, przez detal dociera do sedna. Mało kto potrafi zrobić to tak, by kapcie spadły ze stóp. Mnie spadały. Nieustannie.
Co się komu śni to zbiór pięknych reportaży, do lektury których zachęcam wszystkich. Sięgnijcie po nie, gdy macie gorszy dzień, zwińcie się z nimi w kłębek pod kocem i przeleżcie tak cały wieczór, podarujcie babci z okazji Dnia Babci lub przyjaciółce, przeżywającej właśnie trudniejsze chwile. I smakujcie każde słowo.
Andrzej Mularczyk, Co się komu śni
Wydawnictwo Dowody na Istnienie