Przylipiak: Biedota i robotnicy PRL-u nie umieli odpoczywać. Jako naród musieliśmy się tego nauczyć

Fot. Wojciech Przylipiak - archiwum autora

– W pierwszych latach PRL obywatele uczyli się wielu czynności, dla nas oczywistych, od podstaw. Biedota, robotnicy nie wiedzieli jak i zwyczajnie nie umieli wypoczywać. Urlopowanie nie było popularne tuż po wojnie. Niedziela służyła głównie do odespania ciężkiego tygodnia pracy – mówi Wojciech Przylipiak, autor książki „Czas wolny w PRL”.

Katarzyna Stańczyk: „Czas wolny w PRL” to książka, która współczesnego czytelnika może zadziwić. Dziś, gdy mamy cały kalejdoskop możliwości, ze zdumieniem czytamy, że gdy w latach 50. i 60. obywatele mieli wolną od pracy tylko niedzielę, to… nie do końca wiedzieli, co z tym dniem zrobić. Musieliśmy nauczyć się odpoczywać?
Wojciech Przylipiak: Szczególnie w pierwszych latach PRL obywatele uczyli się wielu czynności, dzisiaj dla nas oczywistych, od podstaw. Władza uczyła w zasadzie wszystkiego. Ukazywały się wszelkiego rodzaju poradniki, podręczniki savoir vivre’u. Począwszy od tego co jeść, jak jeść, przez porady dotyczące zapraszania gości do domu, radzenia sobie z mężem alkoholikiem; po te dotyczące spędzania wolnego czasu, zarówno w dzień powszedni po pracy, jak i podczas urlopu.

Biedota, robotnicy nie wiedzieli jak i zwyczajnie nie umieli wypoczywać. Urlopowanie nie było popularne tuż po wojnie. Niedziela służyła głównie do odespania ciężkiego tygodnia pracy. Pamiętajmy, że obywatele pracowali sześć dni w tygodniu (do połowy lat 70.), często warunki pracy były bardzo ciężkie. Niespecjalnie mieli ochotę wyjeżdżać na wakacje w obce miejsce, do nieznajomych ludzi, przy których krępowali się swoim brakiem ogłady, swoją biedą. Władza wysyłała ich na wczasy poprzez Fundusz Wczasów Pracowniczych (na początku w pojedynkę, bez rodzin) do ośrodków i tam uczyła nawet posługiwania się sztućcami. Oczywiście, nie brakowało też indoktrynacji, pogadanek o przewodniej roli partii itp.

Fot. Wojciech Przylipiak – archiwum autora

„Ze smutkiem witam każde święto i niedzielę, bo wiem, że nigdy nic ciekawego mnie nie spotka – poza samotnością” – cytuje Pan fragment listu nadesłanego do gazety. Władza ludowa szybko zaczęła wypełniać ludziom wolny czas, organizując im różnego rodzaju rozrywki.
Władza wysyłała na wczasy, ale też organizowała czas po pracy w ciągu dnia. Prężnie działały wtedy domy kultury, miały sekcje nie tylko dla dzieci. Od modelarstwa, przez filmowe, fotograficzne, po wokalne, teatralne. Do tego kluby Praktycznej Pani, w których można było nauczyć się gotować, szyć. Międzynarodowe Kluby Prasy i Książki z czasopismami z całego świata, także zachodniego. Kluby Ruchu, Gospodyń Wiejskich, osiedlowe i wiele innych. Takie miejsca pozwalały, choć w pewnym zakresie, kontrolować co robili ludzie po pracy. Jak pokazują jednak historie kilku moich bohaterów, były przestrzenie, w których ta kontrola była mniejsza.

Festyny, wczasy pracownicze, kluby prasy i książki, ośrodki Praktyczna Pani, bibliobusy, objazdowe kino – to tylko niektóre z możliwości, jakie zyskali obywatele. Ludzie chętnie z nich korzystali czy podchodzili do nich z nieufnością?
Duża część społeczeństwa korzystała, bo działo się więcej niż tylko karmienie propagandą. Objazdowe kino we wsiach i małych miasteczkach było oblegane. Puszczano tam nie tylko radzieckie kino, ale też na przykład serial „Czterej pancerni i pies”. Podobnie było z objazdowymi teatrami. W Empikach można było napić się znakomitej kawy, a podczas festynów zakupić towary w normalne dni niedostępne. Trudno krytykować ludzi za to, że w tym uczestniczyli.

Mimo że relaks zgodny z linią władzy był „jedynym słusznym” sposobem spędzania wolnego czasu, to czytając, miałam wrażenie, że kiedyś małe miasteczka i wsie więcej proponowały ludziom niż dzisiaj.
Można tak powiedzieć, choć dotarłem także do reportaży o straszliwej nudzie na wsiach, w miasteczkach i większych miastach. Wszystko zależało od ludzi, zresztą podobnie jest dziś. Jeden z moich bohaterów, Jerzy Lach, sam organizował teatr amatorski w swoim miasteczku. Więc nawet, jak władza nie otwierała w danym miejscu obiektu kulturotwórczego i skupiającego miejscowych, jak domy kultury czy kluby Praktycznej Pani, to ludzie często sami brali się za organizowanie sobie i innym czasu wolnego.

Bohaterami „Czasu wolnego w PRL” są też ludzie, którzy nie szli z prądem, lecz próbowali walczyć o swoje marzenia. W książce pojawiają się m.in. opowieści o Stanisławie Orzepowskim, który był pionierem fotografii podwodnej czy Bogusławie Laitlu, pionierze autostopu. PRL nie był epoką sprzyjającą realizacji siebie, a jednak byli ludzie, którzy próbowali to robić. Dlaczego włączył Pan ich historie do książki?
To były najciekawsze spotkania, rozmowy, podczas pracy nad książką. Chodziło mi o znalezienie osób, który płynęły trochę pod prąd, szukały własnych ścieżek w tamtej rzeczywistości, tworzyli sobie mini enklawy wolności. To niesamowite biografie, ludzie czynu, niekoniecznie wielkiego, ale oddolnego, na własnym podwórku, wiosce, miasteczku, a przede wszystkim we własnej głowie.

Czytaj: 10 książek o PRL-u dla miłośników non-fiction

W książce dużo miejsca zajmują też opowieści o dzieciach i ich rozrywkach. Dzieci z PRL-u bawiły się patykami, bujały na huśtawkach ze starych opon, zjeżdżały na metalowych zjeżdżalniach i moczyły w baliach u dziadków na wsi. Nie miały niczego, często chodziły samopas, bo pracujący rodzice nie mieli możliwości, by się nimi zająć. A jednak były szczęśliwe.
Pewnie nie wszystkie, ale ja byłem szczęśliwy. Mieliśmy swoją paczkę na podwórku, wielu kolegów, koleżanek, nie było samotności. Dzieliliśmy się wszystkim, od doświadczeń, po przedmioty. A przy okazji byliśmy niezwykle kreatywni. Naprawdę mało było zabawek, a jednak nie było czasu na nudę. Sami je sobie budowaliśmy, konstruowaliśmy, zakładaliśmy zespoły w piwnicach, urządzaliśmy sportowe zawody podwórkowe, wspólne wycieczki itp.

Dzisiejsze dzieci mają grafik wypełniony do granic możliwości i zagubionych rodziców, którzy często myślą, że gdy dziecko się nudzi, to świadczy to o ich nieudolności, bo nie potrafią mu odpowiednio zorganizować czasu. Sama mam małe dzieci i widzę, jak łatwo wpaść w te pułapkę. Pan pisze jasno – dzieci w PRL-u się nudziły i nikomu się krzywda nie stała. Wręcz przeciwnie – rozbudzało to ich kreatywność.
Tak jak wspominałem, kreatywność była kluczowa, także rodziców. Był czas na leżakowanie, relaks i nicnierobienie, ale jednak woleliśmy działać. Praktycznie cały czas – do okresu, kiedy pojawiły się w domach pierwsze komputery i odtwarzacze wideo – spędzaliśmy na podwórkach, de facto bez kontroli rodziców. Czasami kończyło się to robieniem totalnych głupot, podpalaniem jakiś wulkanów z karbidu, strzelaniem z procy do okien, bieganiem za śmieciarką, ale jednak wszyscy na moim podwórku przeżyli. Rodzice wierzyli, że damy radę i z tą wiarą ich lepiej zostawmy 🙂

Fot. Wojciech Przylipiak – archiwum autora

W książce nie ocenia Pan w żaden sposób życia w Polsce Ludowej, ale podkreśla jego inność. Łatwiej było wypoczywać w PRL-u niż dzisiaj?
Oczywiście, że był to straszliwy czas, ale też po prostu inny, miał inną specyfikę praktycznie w każdej dziedzinie życia, także jeśli chodzi o wypoczynek. Pewnie nie było łatwiej. Praktyczny zakaz wyjazdu za granicę, ograniczone możliwości finansowe, wszędobylska propaganda i inwigilacja, korupcja, prowizorka itp. Ale można było znaleźć kilka oaz wolności, od działek, przez wypoczynek nad jeziorem pod namiotem, po wyprawę autostopem. I o nich też jest moja książka.

Wojciech Przylipiak, Czas wolny w PRL – sprawdź cenę
Wydawnictwo Muza, 2020