Piotr Michalik, Podmiejskim do Indian: Każdy pobyt w Meksyku do głębi mnie zadziwia [WYWIAD]

Podmiejskim do Indian
Fot. Łukasz Stańczyk

Dziś za pisanie reportaży o odległych, egzotycznych miejscach nierzadko biorą się ludzie, którzy spędzili tam zaledwie kilka dni.  Jednym z powodów, dla których napisałem Podmiejskim… była chęć rozprawienia się ze stereotypami, które narosły wokół poruszanych tam tematów za sprawą nierzetelnej prasy i całej rzeszy weekendowych „podróżników”, czy „reporterów”: Santa Muerte, rdzenni Meksykanie, muxe, przemoc w Meksyku i tak dalej – mówi Piotr Grzegorz Michalik, autor Podmiejskim do Indian. Reportaże z Meksyku, który od ośmiu lat prowadzi badania wierzeń, rytuałów i obyczajowości w Meksyku, Gwatemali i na Kubie. 

Katarzyna Stańczyk: Podmiejskim do Indian. Reportaże z Meksyku to książka, w której z każdej strony przebija Pana fascynacja tym zakątkiem świata. Kiedy Meksyk uwiódł Pana na tyle,że postanowił Pan związać z nim swoją zawodową karierę?

Piotr Grzegorz Michalik: Wszystko zaczęło się ponad dziesięć lat temu, od spotkania z prof. Witoldem Jacórzyńskim w Lipsku. Witek jest antropologiem, od wielu lat mieszka i pracuje w Meksyku. Jego opowieści o wciąż żywych prekolumbijskich wierzeniach, rytuałach z wykorzystaniem halucynogenów, czarownicach, które można spotkać na meksykańskiej wsi i wprost zapytać o ich praktyki i wierzenia bardzo pobudziły moją wyobraźnię. Okazało się, że przy odrobinie wysiłku otrzymanie rocznego stypendium rządu meksykańskiego nie jest aż tak trudne. I tak się wszystko zaczęło…

Pisząc o swojej pracy, użył Pan stwierdzenia, że antropolog wnika stopniowo w społeczność lokalną. Im głębiej wsiąknie, im więcej rozmów przeprowadzi, tym więcej dowie się o ludziach, których zwyczaje próbuje zgłębić i tym rzetelniejsze wyciągnie wnioski. To opis zawodu reportera. Czuje się Pan reporterem?

Uchowaj Boże. Dziś za pisanie reportaży o odległych, egzotycznych miejscach nierzadko biorą się ludzie, którzy spędzili tam zaledwie kilka dni. Żyjemy w czasach w których, między innymi za sprawą nowych mediów i skomercjalizowanej kultury konsumpcyjnej (urynkawiającej również przekaz wiadomości) praca dziennikarza, czy reportera coraz częściej wykonywana jest powierzchownie, niechlujnie, w pośpiechu, a prezentowane tematy okazują się bezmyślnie powtarzanymi stereotypami, w dodatku tymi, które najlepiej się sprzedają. Może właśnie z tego powodu rośnie potrzeba, żeby za reportaże brały się osoby rzeczywiście związane z opisywanym miejscem, poddające je dogłębnej refleksji wypływającej z długoletnich obserwacji i analiz. Jednym z powodów, dla których napisałem Podmiejskim… była chęć rozprawienia się ze stereotypami, które narosły wokół poruszanych tam tematów za sprawą nierzetelnej prasy i całej rzeszy weekendowych „podróżników”, czy „reporterów”: Santa Muerte, rdzenni Meksykanie, muxe, przemoc w Meksyku itd.

Meksyk, który Pan opisuje, to kraj niesamowitych kontrastów. Walki karteli nakotykowych, porwania i mordy cywili to część rzeczywistości, którą i my, Europejczycy, znamy z mediów. Mało kto z nas jednak wie o coś więcej na temat Indian wciąż oddających cześć prekolumbijskim bogom czy o akuszerkach przy pełni księżyca sprawdzających, jaki cień rzuci fragment łożyska dziecka, aby sprawdzić, które zwierzę stanie się jego nagualem i będzie czuwać nad jego bezpieczeństwem… Czy po tylu latach podróży do Meksyku coś jeszcze Pana dziwi?

Za każdym razem zostaję do głębi zadziwiony.

Reportaże są zaskakujące. Zaczyna Pan od opisu kultu Santa Muerte, Świętej Śmierci, nazywanej pieszczotliwie Białą Dziewczynką, po to, by za chwilę przejść do rytuałów i wierzeń Indian; później poruszyć wątek prostystucji i miasta zwanego rajem dla gejów i zamieszkanego w dużej mierze przez muxe, trzecią płeć; a na końcu opowiedzieć czytelnikowi o walkach karteli narkotykowych. Skąd wziął się pomysł na taki układ książki?

Muxe nie zamieszkują w większości ani w dużej mierze Juchitan, są tam po prostu wyraźnie obecni, stanowiąc nieodłączny element krajobrazu społecznego. Porządek książki wyniknął sam z siebie, podczas pisania. Tematy i wątki wiążą się ze sobą, prowadząc jeden do drugiego naturalnie, jak podczas opowieści snutej tuż po powrocie w gronie przyjaciół.

Santa Muerte, od której zaczyna Pan „Podmiejskim do Indian”, czczona jest przede wszystkim na ulicach. Meksykanie, prosząc ją o wstawiennictwo i oddając jej cześć, budują jej ołtarze, na których zostawiają jabłka, coca-colę i… bimber. Nie przeszkadza im to jednocześnie modlić się do Matki Bożej z Guadalupe i świętych Kościoła Katolickiego. Dlaczego to właśnie w Meksyku rozkwitł ten kontrowersyjny i sprzeczny z nauką Kościoła kultu śmierci?

Santa Muerte czczona jest w najróżniejszych miejscach, nie tylko na ulicach. Kontrowersje wokół kultu owszem, są podsycane przez Kościół i bulwarową prasę, ale wbrew pozorom kult Świętej Śmierci w wielu aspektach stanowi modelowy przykład meksykańskiego ludowego katolicyzmu. Ikonografia Świętej wywodzi się ze średniowiecznej i barokowej europejskiej sztuki sakralnej, propagowanej w epoce kolonialnej szczególnie przez religijne bractwa pod wezwaniem „Dobrej Śmierci”. Modlący się do Santa Muerte najczęściej żegnają się znakiem krzyża, odmawiają dla niej różańce i nowenny. Z całą pewnością Święta Śmierć ma znacznie więcej wspólnego z Dziewicą z Guadalupe niż np. z prekolumbijskimi bóstwami śmierci Azteków. Sama Święta czczona jest przede wszystkim dla tego, że uznaje się ją za niezwykle skuteczną. Jest bardziej Świętą niż Śmiercią. Wyznawcy mówią, że decyzję o śmierci człowieka podejmuje Bóg i to on jest za nią odpowiedzialny. Meksyk nie jest jedynym krajem w Ameryce Łacińskiej, gdzie czci się nieformalnych, szkieletowatych świętych. Jest też San Pascual z Gwatemali, jest San la Muerte z Argentyny… Wszystkie te postacie stanowią schedę po hiszpańskim baroku, który, jak mawiają niektórzy, w Ameryce Łacińskiej jeszcze do końca nie przeminął.

Podmiejskim do Indian

Fot. Łukasz Stańczyk

Zaskakuje Pan czytelnika jeszcze jedną informacją. W kraju, w którym wiara zakorzeniona jest do tego stopnia, że szefowie karteli narkotykowych w więzieniach rysują na sufitach i przy pryczach podobizny świętych, a na wolności oddają im cześć na ołtarzach, nie ma problemu z… tolerancją. Na czym polega fenomen muxe i miasta dla gejów?

Meksyk jest przeogromnym, bardzo zróżnicowanym krajem i mówić, że jest albo nie ma w nim problemu z tolerancją, tak jak że jest, albo nie jest niebezpieczny nie ma większego sensu. Z jednej strony w niewielkich miasteczkach i biednych dzielnicach możemy spotkać typowych meksykańskich machos, z drugiej małżeństwa osób tej samej płci są legalne w całym Meksyku. Juchitan w stanie Oaxaca jest miastem w większości zamieszkanym przez rdzennych Zapoteków. Muxe to mężczyźni noszący się po kobiecemu i zainteresowani innymi mężczyznami, wyraźnie obecni w krajobrazie społecznym tego miasta od wielu dekad. Fenomen meksykańskiego „raju dla gejów” polega na tym, że… nie istnieje. Jest to kolejny zafałszowany obraz propagowany przez dziennikarzy i dokumentalistów. W rzeczywistości muxe są z wielu względów tolerowani w Juchitan, ale borykają się z wieloma problemami, które przedstawiane są w jednym z rozdziałów książki.

Ważną częścią książki są również opisy rytuałów i wierzeń prekolumbijskich, które przetrwały do dziś. Indianie, mając dostęp do smartfonów i zewnętrznego świata, wciąż wierzą w naguale, zwierzęta, czuwające nad bezpieczeństwem każdego człowieka i w xiwimeh, kobiety o jasnej skórze i długich do kostek włosach, nocą broniących dostępu do wiosek. Jak to możliwe?

Wydaje mi się, że po prostu obecność nowych technologii nie ma wcale tak wiele wspólnego z „odczarowywaniem” świata jakby się wydawało. Postęp technologiczny jakoś nie zlikwidował zachodniej religijności, co najwyżej ją przekształcił. W Europie coraz bardziej popularna staje się afrokubańska santería, mamy swoich neopogan, uczestników ruchu New Age, a nawet techno-animistów, wierzących w wyższą moc przejawiającą się poprzez technologię.

Pisze Pan również o wojnach narkotykowych, które w Meksyku stały się już elementem codzienności. Mieszkańcy próbują oswoić się z atmosferą strachu na różne sposoby, często zwyczajnie bagatelizując skalę problemu. Pan, jako obserwator z zewnątrz, widzi więcej. Czy Meksykanie w sytuacji nieustannego zastraszania, znikania ludzi, mordów cywili, są w stanie rzeczywiście prowadzić normalne życie?

Zdaje się, że ci, których tego rodzaju problemy zaczęły dotykać na co dzień, po prostu nie mają wyjścia. Natomiast zadziwiające bywają niekiedy sposoby oswajania takiej rzeczywistości. Od całkowitego bagatelizowania oczywistych problemów, przez dowcip i sarkazm, czy bezproduktywne akademickie debaty, po narco-modę i chore uzależnianie się od wizyt na stronach internetowych przedstawiających realne sceny przemocy.

Jednym z ostatnich paradoksów, które Pan opisuje, jest… ocena bezpieczeństwa kraju. Jak to możliwe, że po tych wszystkich historiach na końcu książki twierdzi Pan, że Meksyk to raj dla turystów?

Tak jak wspomniałem wcześniej, Meksyk jest ogromnym krajem. Każdy stan rozmiarami można porównać z którymś z europejskich krajów, każdy ma własny rząd federalny, odmienne zwyczaje, kuchnię, folklor… Wiele miejsc zmieniło się w ostatnich latach, nie ma wątpliwości, że sytuacja w Meksyku raczej się nie poprawia. Jednak najbardziej ulubione przez turystów miejsca, zabytki, plaże, ruiny, kolonialne miasteczka, wciąż odwiedzane są przez tłumy turystów. Statystycznie wizyta np. na Jukatanie jest bez porównania bezpieczniejsza niż wyprawa do Indii, czy wizyta w niektórych stanach U.S.A. Wszystko zależy od tego, gdzie dokładnie się wybiera. Są obszary, które wypadałoby omijać szerokim łukiem. Są też miejsca spokojne. W parku w centrum Merida o drugiej w nocy można spotkać ludzi siedzących na ławeczkach z otwartymi laptopami. Nie widziałem czegoś takiego na Plantach w Krakowie.

Piotr Grzegorz Michalik, Podmiejskim do Indian. Reportaże z Meksyku

Wydawnictwo Czarna Owca