„Zjadłem Marco Polo”. Zazdroszczę, bo ja właśnie poczułam głód

Zjadłem Marco Polo
 Świat się kurczy. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikt o zdrowych zmysłach nie pomyślałby, żeby w wakacje wskoczyć na motocykl i wybrać się…  do Chin. Dziś o spaniu pod ścianami Pamiru marzy wiele osób. Po lekturze „Zjadłem Marco Polo” Krzysztofa Samborskiego dołączam do nich i ja.
Zjadłem Marco Polo

Nigdy nie pociągała mnie Azja Centralna. Od małego raczej interesowałam się Afryką, teraz już zupełnie nie wiem dlaczego. Może dwa, a może trzy miesiące temu wciągnęły mnie książki o górach wysokich. Siedziałam i wertowałam historię polskiego himalaizmu, czytałam wspomnienia bliskich, oglądałam (i wciąż to robię) filmy o naszych alpinistach i pewnego dnia ze zdziwieniem odkryłam, że fascynują mnie nie tylko góry same w sobie (co wiem już od dłuższego czasu), ale również kontynent, na którym leżą. Po przeczytaniu książki Krzysztofa Samborskiego mogę stwierdzić, że przepadłam i że w tej chwili moim największym marzeniem jest włóczęga po tadżysko-kirgisko-pamirskich bezdrożach.

O BOŻE, JAK JA CHCĘ TAM POJECHAĆ!

No, to jak już się wykrzyczałam, to mogę przejść do rzeczy. Nie wiem, czy to zasługa fotografii, czy może narracji, ale ta książka wciąga bez reszty. Sięgałam po nią z pewną ostrożnością, bo przecież nie interesował mnie szczególnie ten fragment świata. Po pierwszych stronach dopuściłam do siebie myśl, że mogłam się pomylić, a po kolejnych rozdziałach umierałam z zazdrości, że nie mogę tego wszystkiego zobaczyć na własne oczy.

Ale zacznijmy od początku. Krzysztof Samborski jeździ do Azji Centralnej od wielu lat. Co ciekawe, organizuje wycieczki motocyklowe i właśnie w ten sposób (na motocyklu) porusza się po tamtych bezdrożach. I mimo że nie są to lekkie podróże, mimo że spotkało go tam wiele przykrości i tragedii (w wypadkach, w różnym czasie zginęło dwóch uczestników wyprawy), wraca tam każdego lata. Szaleniec? Nie sądzę.

Motocyklem do Chin

W „Zjadłem Marco Polo” autor wyrusza z Krakowa wysłużonym iveco, na pace wioząć swój ukochany i stary motocykl, i przez Ukrainę, Rosję i Kazachstan dociera do punktu docelowego. Tam zmienia środek transportu i udaje się do miejsc egzotycznych dla przeciętnego Polaka: Tadżykistanu, Uzbekistanu, Kirgizji, Afganistanu i Chin. W tym miejscu nie da się uwierzyć w moje zapewnienie, że autor nie był szaleńcem – kto o zdrowych zmysłach wybrałby się do Afganistanu na własną rękę? No cóż, on to zrobił, przeżył i zakochał się w tym kraju.

Samborski twierdzi, że wybiera takie miejsca, bo chce chłonąć ich jeszcze niczym nieskażoną atmosferę. Ma świadomość, że Coca Cola, internet i smartfony z czasem dotrą wszędzie i że za 20 lat ostatnie bezdroża zostaną zaasfaltowane, a w jurtach pojawią się „zdobycze” cywilizacji. Pokonuje na motocyklu kolejne rzeki, przejeżdża przez pustynię Takla Makan, rozmawia z lokalsami, rozbija namiot pod górami Tien-szanu, żeby dotrzeć głębiej, zobaczyć jak najwięcej, poczuć, że przez tę podróż staje się lepszym człowiekiem.

Z naturą nie wygrasz

Przy okazji opowiada o historii tych terenów, ale w sposób niesztampowy i zdecydowanie nienużący, raczej na zasadzie przemycania różnych faktów w kolejnych opowieściach. Pisałam już o znikającym z powodu ludzkiej głupoty Morzu Aralskim. Natura jednak umie sobie poradzić w każdej sytuacji i tu również znalazła rozwiązanie: po trzęsieniu ziemi w regionie utworzyła się ze naturalna tama, która zablokowała ogromne masy wody. Na skutek tego wydarzenia powstało jezioro o powierzchni kilkudziesięciu kilometrów. Przyznam szczerze, że ta informacja podniosła mnie na duchu – tylko czekać jak przy kolejnych wstrząsach tama puści i tysiące hektolitrów wody rozleją się wokoło.

Książka obfituje w tego typu informacje, jak i ciekawostki o pierwszych odkrywcach tych terenów. Samborski dzieli się z czytelnikami także przemyśleniami dotyczącymi rozwoju tego regionu świata, zastanawia się nad tym dokąd zmierza Zachód, głośno rozważa, czy słusznie postrzega on Chiny wyłącznie przed pryzmat państwa komunistycznego. Pisze o wielu, wielu ciekawych rzeczych i zdecydowanie daje do myślenia.

„Zjadłem Marco Polo” to kolejna lektura, która może obudzić w nas duszę wędrowca. Dobra przed wakacjami i dobra dla uzupełnienia wiedzy o krajach Azji Centralnej (bądź w ogóle ich odkrycia).

Daję 5,5 na 6.

Krzysztof Samborski
Zjadłem Marco Polo
Wydawnictwo Bezdroża
2014