Olga Gitkiewicz „Nie zdążę”: „To wielka ulga, że można gdzieś dojechać”

Nie zdążę Olgi Gitkiewicz
Fot. Łukasz Stańczyk

„Nie zdążę” Olgi Gitkiewicz to najbardziej wyczekiwana przeze mnie książka tej jesieni. Wykluczenie komunikacyjne to problem, z którym na co dzień boryka się 14 milionów Polaków. Ale „Nie zdążę” to nie jest tylko reporterska opowieść o zlikwidowanych PKS-ach, zawieszonych połączeniach kolejowych i problemach z transportem w Polsce B. To opowieść o podziałach, jakie one rodzą i wykluczeniu, które powodują.

Olga Gitkiewicz to jedna z najbardziej interesujących młodych reporterek. Jej teksty i książki są dogłębną analizą zagadnień, nad którym pracuje. Debiutanckie „Nie hańbi” (5 powodów, dla których warto przeczytać tę książkę, znajdziecie tutaj) poruszyło problem patologicznych zjawisk występujących na rynku pracy w Polsce. Gitkiewicz poświęciła opowieść wykluczonym, którzy harują od świtu do nocy, a i tak nie wystarcza im do pierwszego. „Nie hańbi” to opowieść o roli, jaką odgrywa w naszym życiu praca i o tym, jak wielką ma moc. Może nas uszczęśliwić, ale również poniżyć, wyrzucić poza nawias życia społecznego.

O wykluczeniu traktuje również najnowsza książka reporterki „Nie zdążę”. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu pochyliła się nad problemem likwidacji transportu publicznego w małych miasteczkach i na wsiach. Ich mieszkańcy coraz częściej są odcięci od świata. Nie mają jak dojechać do szkoły czy pracy, nie mogą wybrać się do lekarza czy na zakupy. PKS-y zostały zlikwidowane, prywatni przewoźnicy jeżdżą jak chcą (autorka przytacza historię kursu, który nie przyjechał, ponieważ kierowca oglądał mecz) albo nie jeżdżą w ogóle.

Jedyną szansą na dostanie się do pracy jest posiadanie samochodu. W Polsce zarejestrowane są 22 miliony pojazdów – o wiele więcej niż w innych krajach europejskich. I to, co w wielkim mieście wciąż jest wyznacznikiem statusu społecznego, na wsi najczęściej jest koniecznością. Bo bez samochodu nie zawieziemy dzieci do lekarza, nie przywieziemy do domu zakupów ani sami nie dojedziemy do pracy.

„Stanęliśmy w polu. Okazało się, że pociąg nie pojedzie dalej, że czekamy na drugi, który przyjedzie za czterdzieści czy za pięćdziesiąt minut. Ale nie staliśmy na peronie, strasznie wysoko było, ze dwa metry w dół… Żeby się przesiąść, trzeba było skakać. Ludzi tyle, Jezus kochany! Młode pozeskakiwali, myślę, no, ja nie zeskoczę. Mnie boli kostka, ja boję się, gruba jestem, jak skoknę, to już nie wstanę. Jakoś skoczyłam”.

Nie zdążę Olgi Gitkiewicza

Fot. Łukasz Stańczyk

Jazda na katastrofę

Gitkiewicz zwraca również uwagę na to, że przez problemy z transportem najbardziej wykluczone z życia społecznego są dwie grupy – dzieci i kobiety po 50. roku życia. W wielu miejscach w kraju siedmio- i ośmioletnie dzieci dojeżdżają do szkoły rowerem. I nie jest to ich wybór, ale konieczność. Autobusy szkolne często zabierają po drodze dzieci ze wszystkich miejscowości, co oznacza, że te, które mieszkają najdalej od szkoły, muszą bardzo wcześnie wstawać. Budzą się mocno przed 6 rano, a o 8 na lekcjach są już zmęczone. Jeśli korzystają z dostępnego transportu, nie mogą korzystać z zajęć pozalekcyjnych. Bo autobus jest jeden albo dwa, muszą więc albo spieszyć się do domu, albo czekać później kilka godzin na kolejne połączenie.

Niełatwe życie mają również kobiety po 50. roku życia, które najczęściej nie mają prawa jazdy. Pozbawione możliwości korzystania z transportu publicznego, skazane są na siedzenie w domu. Nie uczestniczą w życiu publicznym, bo nie mają takiej możliwości. Po zakupy muszą jeździć rowerem, a później wracać przez kilka kilometrów z torbami przewieszonymi przez ramię. Zamknięte w czterech ścianach są również młode matki, które nie mają w okolicy żłobka ani przedszkola i nie mogą podjąć aktywności zawodowej. Ten problem również porusza autorka.

„Strategia PKP  musi zmierzać do wygaszania popytu na kolejowe przewozy lokalne”

„Nie zdążę” to opowieści ludzkie, które rodzą złość. Na państwo, które nie radzi sobie z tym, by zapewnić swoim obywatelom realizację podstawowego prawa – prawa do przemieszczania się. Co więcej, w niektórych przypadkach celowo odebrało im to prawo. Na polityków, którym najczęściej nie zależy na tym, by cokolwiek zmienić w tej kwestii. Sami poruszają się luksusowymi autami, nieznane są im problemy z dojazdem do szkoły czy pracy.  Na ludzi, którzy podpuszczają jednych przeciwko drugim. Kierowcom przeszkadzają piesi, rowerzystom kierowcy, pasażerom pracownicy kolei – można tak wymieniać. Zamiast działać wspólnie irytujemy się jedni na drugich. Dlatego książka Olgi Gitkiewicz jest też opowieścią o podziałach i o frustracji. O tym, że dalej nie potrafimy się zjednoczyć i że jakiekolwiek wspólne działanie wywołuje w nas lęk powrotu do PRL-u.

„Nie zdążę” to również świetna analiza obecnej sytuacji komunikacyjnej. Autorka rozmawia z politykami, cytuje broszury i fragmenty ustaw, rozkłada na czynniki pierwsze przyczyny rozpadu „Państwa PEKAP”, czyli polskiej kolei. Obraz, który przedstawia, mierzi i odbiera nadzieję na jakąkolwiek zmianę.

Nie pamiętam, kiedy lektura książki tak mnie przygnębiła. I kiedy tak bardzo polecałabym Wam, byście sięgnęli po tę pozycję.

Olga Gitkiewicz, Nie zdążę

Wydawnictwo Dowody na Istnienie, 2019

Czytaj:

Marek Szymaniak: „Przez 30 lat rozwijaliśmy się w oparciu o tanią pracę. To już się kończy”

Non/fiction Praca: wielkie brawa za nieoczywistość