„Miedza” Andrzeja Muszyńskiego. Czytelniku, mówi do Ciebie kronikarz śmierci

Miedza

Po doskonałym „Południu” Andrzej Muszyński wraca w znakomitej formie. „Miedza” to książka o poszukiwaniu i utracie. Autor szuka własnej tożsamości, błądzi po omacku po prowincji, próbując odnaleźć zagubione wartości z czasów, w których ludzie byli szczęśliwsi. I nie może ich odnaleźć. To książka, która nigdy nie stanie się bestsellerem – i może dlatego jest tak potrzebna.

Miedza

„Miedza” to kawał znakomitej literatury, która – jak każda znakomita literatura – przeznaczona jest do wyselekcjonowanego odbiorcy. To książka trudna: teraźniejszość miesza się w niej z przeszłością, prawda z fikcją, a wspomnienia z mitami. W lirycznych gawędach-wspomnieniach Andrzej Muszyński opowiada o świecie, którego już nie ma, a którego rozpaczliwie poszukuje. Kładzie przed nami rzecz bardzo intymną, otwierając nam furtkę do swojej prowincji – miejsca, które go ukształtowało i które nadało mu charakter. I do którego już dziś nie należy.

[h3]Won. Czegoś tu chcioł?[/h3]

Dziewięć opowieści spaja postać młodego bohatera, poszukującego utraconych wartości. Muszyński nazywa siebie „kronikarzem kultury śmierci”, dokumentującym agonię wsi, pielgrzymem, pogrążonym w symbolicznej wędrówce po świętej dla siebie ziemi. Ale ta ziemia nie wita go z otwartymi ramionami – opuszczając ją raz, stał się człowiekiem z zewnątrz. Poznany w pierwszej historii Bioły wręcz przegania przybysza, mówiąc mu wprost, że teraz jest obcy.

Kto cię tu prosił? I na co? Co robisz o czwartej nad ranem we wsi, którą otoczyła śmierć? Idź stąd. Ich oszukasz, mnie nie. Jesteś taki jak oni. Z nieznajomymi nie rozmawiam, więc wyjdź z mojej wsi. Pókim grzeczny. Powiedziałem ci – won.

Pogawędki nie będzie, ale będzie opowieść. Bioły pozwala przybyszowi słuchać. Nie przysiąść na chwilę i wysłuchać opowieści o pustelniku, ale osiąść na wygrzanej przez niego przez pięćdziesiąt lat ławce i zapuścić na nowo korzenie. Nie tymczasowość, lecz trwanie – to sedno tej historii.

[h3]Co, już się nudzisz?[/h3]

Rozmowa nie jest możliwa z prostej przyczyny: dwa pokolenia nie mogą się porozumieć. Żyją w innych światach, porozumiewają się innym językiem, nie mają dla siebie czasu, zrozumienia, szacunku. Jedni upatrują sensu życia w wartościach, drudzy – w braku wszelkich wartości. Dla pierwszych obowiązek był rzeczą świętą, dla drugich ta świętość nie istnieje. Niczego nie potrafią, niczego nie chcą potrafić. Celem życia jest dla nich bezruch.

Nie no, młody: ja o cebuli, a ty o czosnku… Coś ty taki rozpuszczony jak dziadowski bicz? Słuchaj, ale pilnuj ognia! I dolej mi herbaty. Na, trzymaj szklankę, pusta, fusy ino zostały. Taka jest kolejność. Co, już się nudzisz? A gówno mnie to obchodzi. To jest jak obieranie bobu, jak babranie w grochu, jak wiosenne plewy. Jeszcze się dowiesz, jeszcze cię nauczę życia. Oblepi cię ta opowieść, będziesz nią rzygał. Wije się tu u nas jak nizinna rzeka, a ty siedzisz na mulistym brzegu i nie wolno ci zasnąć.

Kolejne historie oscylują wobec tego tematu – pielgrzym poszukuje drogi do dawnego, lepszego świata, w którym życie było prostsze i niepozbawione jeszcze sensu. I w którym liczył się czas. Czasem wręcz robi to rozpaczliwie – zastanawia się nad porzuceniem cywilizacji, ucieczką od nicości, w której żyje. Rozważa pozbycie się wszystkich sprzętów, kupno glinianej tablicy i pary rylców. Chce ryć, aby potomni czytali, chce przypominać, aby mogli łapać się za głowę.

[h3]Gadatliwi pomarli, niemowy sie rodzom[/h3]

Młody tęskni za bliskością. Stary, który pojawia się w każdej opowieści, mówi mu o minionym życiu na wsi, gdzie ludzie się szanowali i cenili, gdzie tak poszukiwana bliskość była na wyciągnięcie ręki, a w odwiedziny nie trzeba było się zapowiadać z kalendarzem dwa tygodnie wcześniej. Ludzie wpadali do siebie znienacka, razem się bawili i razem płakali, tworzyli wspólnotę. Ale teraz tej wsi już nie ma. Umarła. To poszukiwanie przynależności do wspólnoty jest kolejnym ważnym elementem opowieści Muszyńskiego.

Na wsi się dziać zaczęło źle. Ludzie się poodgradzali, gniewać zaczęli, odwiedzać przestali. Takich czasów jo nie wiedzioł, że doczekom. Z Sosnowic Ameryke chco zbudować, przed odwiedzinami telefonami zapowiadać, a to ściezynki, a to słupecki, a to dupecki, internety. Bykom niedługo bedo komórkowe telefony kupować. A jakim bykom?! Co jo godom, godom?! Przecie juz byków ni ma, kur pare ino, kotów i psów we wsi zostało. Pusto, markotno, do dupy. Gadatliwi pomarli, niemowy się rodzom. Pola marniejom, ugory dziczyzno zarastajom. Zabawy pocichły.

W „Miedzy” ważne są nie tylko wędrówka i poszukiwanie, ale i powrót. W książce pojawia się jedno opowiadanie, którego akcja dzieje się w Azji. Ta, na pierwszy rzut oka, niepasująca do całości historia, wtapia się w zbiór doskonale, przekazując kolejne ważne przesłanie – w życiu liczą się powroty. Muszyński wyrwał się z prowincji, zwiedził dalekie światy, poznał inny smak życia, ale powrócił do domu. Do starej matki, obierającej kartofle i ojca, pracującego w polu. Przy szklance herbaty (prawdziwej, nie instant, nie z torebki) czekali na gawędy z podróży. Nie doczekali się. Stracili wspólny język. Byli dla siebie obcy.

[h3]Brakuje takich książek[/h3]

„Miedza” nie jest dla wszystkich nie tylko ze względu na formę, ale i język. W literackim majstersztyku gwara miesza się z wysublimowaną metaforyką i poetyką czasu, symbolizm i metafizyka z językiem potocznym, czasem nawet wulgarnym. Autor „Południa” wymusza w ten sposób powolną lekturę, nieustannie przypominając czytelnikowi, żeby zwolnił, zastanowił się, pomyślał.

Andrzej Muszyński ma niesamowity warsztat i talent do wywracania wnętrzności odbiorcy do góry nogami. Wgryza się ze swoim tekstem i za nic nie chce puścić. Na polskim rynku brakuje takich książek. Ja nie mogę doczekać się już kolejnej, „Szafranowej rewolucji”.

Bo jo wom coś powim. Se to zaamiętoj na całe życie. Bo kożden musi mieć w życiu swojo ławke i kożden jej musi pilnować. Kożden musi swoje w życiu przesiedzieć. Kożden musi umrzeć i mieć gdzie czekać.