– Polskie społeczeństwo przechodzi fascynującą, choć dwuznaczną przemianę. Powoli zapominamy o największej traumie w swojej nowoczesnej historii. Wojna przechodzi w sferę pop, ze wszelkimi tego konsekwencjami – mówi autor Najlepszych butów na świecie. O książce wyróżnionej Nagrodą Kapuścińskiego, o Polakach i o tym, co nas boli opowiada Michał Olszewski.
Katarzyna Stańczyk: Najlepsze buty na świecie otrzymały Nagrodę Kapuścińskiego. Dla wielu była ona zaskoczeniem – jakiś Olszewski, z jakąś książką, o której wcześniej nie było zbyt głośno na rynku. Czy od momentu otrzymania nagrody coś się w Pana życiu zmieniło?
Michał Olszewski: Niewiele. Pracuję tak jak pracowałem, jeżdżę, spotykam się z czytelnikami, robię to samo, co 5 i 10 lat temu.
Najlepsze buty na świecie to zbiór reportaży o Polsce B, o której nie lubimy zbyt długo mówić: o ośrodkach dla maltretowanych przez mężów matek, więźniach, prowincjach, w których znęcający się nad dziećmi ksiądz ważniejszy jest od samego Boga. Jak się pisze o tym, o czym już ciężko się słucha?
Zwięźle, jak najoszczędniej, bez niepotrzebnych emocji i wydawania zbyt szybkich osądów. Najchętniej nie wydawałbym ich w ogóle, ale czasem to niemożliwe, w życiu dziennikarza zdarzają się bowiem sytuacje zero-jedynkowe, kiedy jasno widać, gdzie zło, a gdzie dobro.
Taka Polska rzadko pojawia się w mediach, a jeśli tak, to w formie „Zobaczcie, co tam się dzieje. To Dziki Zachód”. I zawsze z podtekstem: „Dobrze że nas to nie dotyczy”. A może dotyczy?
Dotyczy, jak najbardziej. Nie tylko dlatego, że duża część mieszkańców Warszawy czy Krakowa ma swoje korzenie w krainach położonych daleko od szosy. Również dlatego, że problemy prowincji czy wykluczonych promieniują. One nie rozpływają się bez śladu, tylko nasycają społeczną przestrzeń rozczarowaniem i zgorzknieniem.
Obraz społeczeństwa, jaki wyłania się z tej książki, jest straszny. Jesteśmy egoistami, którzy wolą zamieść problemy pod dywan, niż cokolwiek z nimi zrobić. I nie zmieniamy zdania nawet gdy dojdzie do tragedii – mam tu na myśli reportaż o chłopcu z prowincji, który popełnił samobójstwo po tym, jak ksiądz go molestował i zarzucił mu kradzież pieniędzy. Naprawdę jest z nami aż tak źle?
Nie wiem. Uważałbym z tak mocnymi deklaracjami. Ludźmi rządzą różne popędy, ludzie boją się, nie są stworzeni do odwagi. A walka z księdzem w małej miejscowości wymaga odwagi, żeby nie rzec – bohaterstwa.
Z książki wynika, że jesteśmy również pozerami, lubującymi się w obchodzeniu rocznic (np. wyzwolenia obozu w Auschwitz), które przybierają coraz bardziej karykaturalne i groteskowe formy. Celebrujemy takie zdarzenia, choć na co dzień nie mają dla nas żadnego znaczenia. Mało tego, w każdej części Polski można po dziś dzień usłyszeć zdania, że Hitler miał rację. Jesteśmy narodem hipokrytów?
To nie ma nic wspólnego z pozerstwem ani hipokryzją. To poszukiwanie mocnych wrażeń, to fascynująca choć dwuznaczna przemiana, jaką przechodzi społeczeństwo powoli zapominające o największej traumie w swojej nowoczesnej historii. Wojna przechodzi w sferę pop, ze wszelkimi tego konsekwencjami. A zdanie „Hitler miał rację” nic wspólnego z hipokryzją, tylko z głębinowymi przekonaniami Polaków, o których porażająco celnie pisze np. Andrzej Leder.
Po lekturze tej książki, widzę jej korelację z Cudowną Piotra Nestorowicza i z Nie oświadczam się Wiesława Łuki. To ten sam obraz prowincji: wycofanej, zacofanej, niechętnej wszelkim zmianom i ludziom z zewnątrz, zamkniętej w swoim mikroświecie. Po trzeciej takiej książce zaczynam sądzić, że dysproporcje między miastem i wsią w Polsce nigdy się nie wyrównają. I że niewiele da się w tej sprawie zrobić.
Polska prowincja zmienia się, choć nie wiem, czy to zmiany głębokie czy też naskórkowe. Dysproporcje nie mogą się wyrównać, bo i wieś i miasto biegną do przodu, więc dystans między nimi nadal jest duży. Przyjęliśmy aglomeracyjny model rozwoju, a on pociągnął za sobą określone konsekwencje.
>> Czytaj także: Cudowna Piotra Nesterowicza. O cudzie boskim, którego cudem nazwać nie chciano >>
No właśnie. Ale Najlepsze buty na świecie nie są poświęcone tylko opowieściom o dramatach jednostek na obrzeżach Polski. Zbiór można podzielić trzy części: o przeszłości (Oświęcim), teraźniejszości (Polska B) i teraźniejszości, która wynika z przeszłości (opowieści o Polakach wyjeżdżających na handel na niemieckie bazary, do „śmietniska Europy”). Jaki był klucz doboru tekstów, a może tematów, do tej książki?
To mój prywatny katalog polskich traum. Piszę o nich od 15 lat i w pewnym momencie pomyślałem, że czasem udaje mi się dostrzec symboliczny fragment polskiego pejzażu, coś więcej niż temat do interwencji.
Bierze Pan na warsztat trudne sprawy, które wielu mogłyby zniechęcić. Co sprawia, że wie Pan, że to jest temat, którym się zajmie?
Intuicja. Uwielbienie dla szczegółu. Prywatne zainteresowania i doświadczenia.
Reportaż o Polakach, zaopatrujących się w sprzęty elektroniczne, które przez Niemców zostały uznane za złom, ma dziś, w czasie, w którym przyjmujemy uchodźców z Syrii, szczególny wydźwięk. Jesteśmy w nim uchodźcami Europy, obywatelami kategorii B, którzy cieszą się z tego, co inni uznali za śmiecie. Myśli Pan, że dziś to już się zmieniło?
Oczywiście, teraz to my się bronimy, choć jeszcze nie tak dawno to inni bronili się przed nami. Polacy to niezwykle przedsiębiorczy i zaradny naród z umiejętnością asymilowania się w każdych warunkach. Jakbym był złośliwy, to powiedziałbym, że jesteśmy narodem oportunistów. Niby tacy nieułożeni, niegrzeczni, z szabelką, a jedziemy do Londynu i z przyjemnością zmieniamy się w trybiki tamtejszej machinerii. Rodzą się w Londynie polskie dzieci, którym rodzice na imię dają Alan czy John.
Obserwuje Pan rzeczywistość bardzo wnikliwie, o czym świadczą niezwykle trafne porównania i spostrzeżenia w Najlepszych butach na świecie. Z czego, Pana zdaniem, wynika ta niechęć Polaków przed tym, co obce czy bardziej egzotyczne?
Nadal jesteśmy narodem o mentalności chłopskiej. Ta mentalność nie jest już tak silna, ale nadal istnieje. Poza tym w ostatnich latach do głosu doszły siły konserwatywne, niechętne wszystkiemu co niepolskie, choć chętnie korzystające z pieniędzy angielskich czy unijnych. Przypomina mi się, jak Miłosz cytował reportaż z dwudziestolecia wojennego pokazujący polskich chłopów sprzedających żywność Żydom przyjeżdżającym nad podwileńskie letnisko. Ci chłopi jednocześnie zarabiali na Żydach i mieli Żydów w głębokiej pogardzie. Podobnie jest ze stosunkiem dużej części Polski do Unii. Polacy chcą swobody, możliwości zarabiania w innych krajach, ale gdy w Polsce pojawiają się uchodźcy z podobną strategią, mówimy: „Hola, hola, szukajcie sobie miejsca gdzie indziej”.