O młodych zdolnych, którzy marzą, aby zawodowo zająć się reportażem. O tym, jak pisać i kogo warto podpatrywać. I wreszcie o korzyściach, jakie może przynieść publikowanie tekstów w serwisach dziennikarstwa obywatelskiego. Młodym reporterom W24 rad udzielił Mariusz Szczygieł.
Katarzyna Olczak: W głowie młodego człowieka kiełkują myśli, żeby spróbować swoich sił, powołać do życia nową, własną formę. Pragnie zostać reporterem. Znajduje temat, tworzy tekst. Wysyła go do jakiegoś serwisu dziennikarstwa obywatelskiego, publikuje – i koniec. Ktoś skomentuje, ktoś poleci na Facebooku. Trochę wysiłku i człowiek już może uważać się za reportera. No właśnie – może?
Mariusz Szczygieł: W redakcji medium nieobywatelskiego jest identycznie. Jeśli pisze się reportaż i ma się stałe zlecenie redakcji, jest się reporterem. A czy dobrym, czy profesjonalnym, to okaże się po czasie. Zweryfikują to czytelnicy, redakcja i bohaterowie (jeśli nie będą przysyłać sprostowań).
Nie zawsze jest ktoś, kto obiektywnie oceni wartość tego materiału. Kto wskaże błędy, powie, co wykreślić, co wyrzucić. Co się do niczego nie nadaje. Nie ma nikogo, kto nauczy oszczędności stylu. Kto wytłumaczy, jak prowadzić narrację, aby tonować emocje. Kto zwróci uwagę na rolę szczegółu. Nie ma mistrza, od którego można się uczyć, jak więc tu mówić o rozwoju?
Utalentowany młody autor sam umie podejrzeć jak piszą inni. Ja zawsze czytałem cudze reportaże aktywnie. To znaczy podpatrywałem, czym ten wybitny autor zaczyna tekst, czym kończy. Jak charakteryzuje swoich bohaterów. Jak opisuje wydarzenia i zachowania. Czy pisze “był zdenerwowany” czy “walił pięścią w stół”. Czy pisze “pojazd uderzył w drzewo”, czy “Toyota roztrzaskała się o dąb”. Wreszcie, czy wybitny autor ocenia bohaterów, czy komentuje ich zachowanie. Czy ich rozumie, czy raczej jest wobec nich złośliwy. Czy zaskakuje mnie po każdym akapicie, czy jest nudziarzem. I tak dalej. Każdy zdolny umie to wyczytać z cudzych dobrych tekstów. A jak nie umie, to może akurat nie ma talentu do reportażu. Ja zacząłem pisać sam. Pracowałem już pięć lat jako reporter, nim spotkałem Hannę Krall, a potem Małgorzatę Szejnert.
Kiedyś ktoś, kto miał smykałkę do klejenia słów, talent i trochę szczęścia, mógł trafić pod skrzydła mistrza i pobierać najcenniejsze lekcje pisania. Teraz młodzi nie mają takiej możliwości. Kapuścińskiego nie ma, Krall zamknęła się w swoim domku nad Narwią i pisze książki, Szejnert się wycofała i również tworzy. Od kogo mają uczyć się młodzi?
Wymieniła Pani autorki, które należą do starszego pokolenia i nie pracują w redakcjach.
Tak, nazwiska z najwyższej półki.
Niech młodzi spróbują pisać do gazet profesjonalnych. Przecież tam są reporterzy, którzy mają doświadczenie. Ale podpowiem też inny myk. Żeby nie wysyłać tekstów do Szczygła, ponieważ nie konsultuję tekstów. Jestem na urlopie bezpłatnym z redakcji, gdzie ostatnich osiem lat zajmowałem się redagowaniem cudzych tekstów. Każdego dnia dostawałem wiele tekstów z redakcji, ale jeszcze więcej spoza, po kilka na prywatny adres mailowy. Niestety, nie mogę większości dnia czytać tekstów młodych, bo muszę zarabiać na życie i samemu pisać. Wracając do myku. Niech sobie młody autor znajdzie ulubionego starszego autora, poza Szczygłem i Tochmanem, w jakiejś gazecie lokalnej nawet i poprosi go o konsultację. Jestem przekonany, że wielu dziennikarzy będzie uszczęśliwionych, bo taka prośba to komplement dla ich pracy.
Najlepsi reporterzy z tzw. “szkoły GW” nie pomagają. Podróżują. Tochman jeszcze niedawno siedział na Filipinach, Hugo-Bader w Rosji, Smoleński w Izraelu itd. Pan pisze o Czechach. Każdy wybrał sobie kawałek świata, wziął tę cząstkę pod lupę i zamknął się w swoim mikroświecie. A co z Polską? Kto pokaże młodym, że warto o niej pisać?
Większość ich uczy w naszej Polskiej Szkole Reportażu, którą powołała Fundacja Instytut Reportażu. Skończyło ją już ok. 60 dziennikarzy. Z tego co najmniej 20 pisze regularnie reportaże o Polsce do “Gazety Wyborczej”. O Polsce piszą też: Katarzyna Surmiak-Domańska, Małgorzata Kolińska, Marcin Kącki, Lidia Ostałowska, Paweł P. Reszka, Tomasz Kwaśniewski, Wojciech Staszewski – wszyscy z “Gazety Wyborczej”, a także: Barbara Pietkiewicz, Ewa Winnicka, Edyta Gietka, Marcin Kołodziejczyk – ci z “Polityki”. Kącki, Kołodziejczyk, Surmiak – wydali niedawno lub wydadzą za chwilę książki o Polsce.
Wróćmy jednak do tematu. Po opublikowaniu jednego materiału w internecie, reporter obywatelski nabiera apetytu i tworzy kolejne. Niekoniecznie dobre. Czy ta łatwość publikacji i brak kontroli mogą stanowić zagrożenie dla reportażu jako gatunku? Zdewaluować go?
Nie, nie mogą. Mogą być zagrożeniem dla tego autora, ale nie dla gatunku. Disco polo nie zdewaluowało piosenki aktorskiej i poezji śpiewanej. Muzyka ludowa nie zdewaluowała opery. A zapewniam Panią, że i w disco polo znajdzie się talent z operowym głosem, a wśród wykonawców ludowych znajdzie się skrzypek na miarę filharmonii.
To może przeciwnie: młodzi zdolni, którzy publikują w internecie, mogą wyprzeć zawodowców. Mają pasję, chcą, żeby ich zauważono. Czuje Pan oddech konkurencji na plecach?
Nie, nie czuję żadnej konkurencji, bo ja się z nikim nie ścigam. Ale i tak wiem, że jeśli chodzi o zabawy z formą, eksperymentowanie z tekstem, pomysły formalne, którymi zarzucam samego siebie, ale i koleżanki, i kolegów, jestem najbardziej w Polsce do przodu. Bardziej niż autorzy ode mnie o dwadzieścia lat młodsi.
Aby odnieść sukces, trzeba znaleźć sobie niszę. Takie wnioski można wyciągnąć, patrząc na Pana i na innym reporterów ze “szkoły GW”.
Nisza tematyczna pomaga w tym, żeby autor był zauważony przez wielbicieli danego regionu świata. Ale, aby odnieść sukces w dziedzinie reportażu, trzeba wiedzieć jak zajmować czytelnikowi czas. A jak powiedziała jedna prosta kobieta, którą cytuję od dwudziestu lat: Pisanie – to nie takie proste ludziom czas zajmować.
Co zatem trzeba mieć, aby zostać reporterem?
Talent do zauważania tego, czego nie widzą inni. Talent do rozmowy z ludźmi (nie mylić z umiejętnością przeprowadzania wywiadów). Talent do pisania. No a przede wszystkim trzeba mieć determinację i chęć, bo na zarobek nie ma co liczyć. Przetrwają tylko ci, którzy mają potrzebę opisywania i rozumienia świata, ale nie łączą jej z potrzebą zarabiania kokosów.
Nasi młodzi zdolni, o których rozmawiamy, piszący do danego serwisu, mogą otrzymać legitymację prasową. Ktoś, kto ma legitymację, ma łatwiej niż ten, który jej nie ma? Stworzy lepszy tekst, dotrze głębiej?
Nigdy jako reporter nie użyłem legitymacji prasowej. O, przepraszam, w sądach żądają, przy dostępie do akt. Ale nie ma ona nic wspólnego z jakością tekstu.
Sądzę, że w pisaniu ważna jest systematyczność. Nie wolno rezygnować z powodu czystej kartki, trzeba wpaść w rytm. Rozpisać się. Serwisy dziennikarstwa obywatelskiego mogą w tym pomóc?
Publikowanie w tych serwisach może stanowić rozgrzewkę do nauczenia się przyjmowania ciosów od czytelników. Ja uwielbiam kontakt z czytelnikami, często jak mój tekst ukazywał się nie tylko w “Gazecie Wyborczej”, ale i na gazeta.pl, to wchodziłem w kontakt z czytelnikami i odpowiadałem na ich posty pod tekstem. Bardzo to lubię.
Publikowanie materiałów może stanowić rozgrzewkę przed pracą w zawodzie? Czy to jest tak, jak mówią instruktorzy prawa jazdy: ciężko wyplenić złe nawyki z osób, które próbowały uczyć się prowadzenia pojazdów na własną rękę. Jak to wygląda z punktu widzenia zawodowca?
Osąd internautów czasem może być pomocny i mądry, ale przestrzegałbym przed bezkrytycznym przyjmowaniem jakichś uwag warsztatowych. Uwagi warsztatowe mogą robić zawodowcy. Czy internauci mogą dawać uwagi warsztatowe piosenkarce czy aktorowi? Dlaczego mieliby dawać dziennikarzowi? Często czytelnik nie ma nawet pojęcia, jakiego gatunku tekst czyta. O mojej książce “Gottland” czytam na przykład, że to zbiór felietonów albo wywiadów, a to jest zbiór reportaży, zaś o mojej książce “Laska nebeska”, która jest zbiorem felietonów, czytam, że to zbiór reportaży. Gdzieś przeczytałem w internecie, że Szczygieł robi ciekawe wywiady, a przecież ja w ogóle nie przeprowadzam i nie drukuję wywiadów. Więc często odbiorcom się myli wszystko ze wszystkim. I to nie jest problem, ma prawo im się mylić. Tylko nie róbmy z internautów Boga dziennikarzy obywatelskich.
Czy reportaż prasowy w ogóle jeszcze istnieje? Teksty, które oferują czytelnikom znane nazwiska, to literackie hybrydy, korzystające z osiągnięć prozy. To literatura. A może nie?
Oczywiście, że istnieje, patrz wyżej wymienione nazwiska. Katarzyna Surmiak-Domańska nie pisze prozy, ale najlepszej jakości reportaż. Tak samo Ewa Winnicka w swojej rewelacyjnej książce “Londyńczycy” uprawia reportaż taki, jaki przez dziesięciolecia ukazywał się w polskiej prasie: na najwyższym poziomie reportaż literacki. Łączymy fakty i piękno. I każda mądra redakcja chce coś takiego drukować.
Wywiad autoryzowany, pierwotnie opublikowany w serwisie Wiadomości24.pl (http://www.wiadomosci24.pl/artykul/mariusz_szczygiel_nie_robmy_z_internautow_boga_dziennikarzy_260495.html)