Król kebabów Marty Mazuś: moi mili państwo, nas tu nie ma [RECENZJA]

Fot. Łukasz Stańczyk

Pochłonęłam tę książkę w jeden wieczór. I jestem zazdrosna, bo Król kebabów Marty Mazuś to kawał dobrego reportażu. Młoda dziennikarka „Polityki” opowiada o tych, którzy na co dzień są niewidzialni. Mijamy ich na ulicach, na bazarach, w sklepach i w środkach komunikacji, ale rzadko kiedy zaszczycamy spojrzeniem. Imigrantów w Polsce jest dużo, żyją tutaj od wielu lat. Czeczeni, Ukraińcy, Turcy, Romowie. Czego tutaj szukają? Dlaczego wciąż tu są, skoro Polacy ich nie chcą?

Od kilku miesięcy o imigrantach trąbi cały świat. Temat stał się nośny, zupełnie jakby był jakimś novum. A przecież to prawda stara jak świat, że na skutek zawirowań ekonomicznych czy politycznych, ludzie przemieszczają się, szukając dla siebie lepszego albo spokojniejszego życia. Albo życia w ogóle, bo u nich życie jest towarem deficytowym. Wędrują więc od państwa do państwa, próbując gdzieś się zagnieździć, wtopić w tłum, przestać martwić o kolejny dzień. Pracować. Uczyć się. Mieć perspektywy. Prawie nigdy im się to nie udaje. Prawie zawsze są niewidzialni.

Król kebabów Marty Mazuś to książka o takich ludziach-duchach, którzy przyjechali do Polski przed wieloma laty z planem poskładania się tutaj na nowo. Najczęściej plany te wzięły w łeb. Wylądowali na bazarach lub w biurach, sprzątając po kilkanaście godzin dziennie. I sprzątają dalej, bo nie mają wyboru. Albo handlują na stoiskach, czasem tyrają na budowach lub zamiatają ulice. I rzadko kiedy narzekają na swój los. Nie udają, że jest lekko, ale cieszą się drobiazgami i próbują przeżyć od pierwszego do pierwszego. W Polsce nie trzeba być imigrantem, żeby doskonale wiedzieć o czym mówią.

Fot. Łukasz Stańczyk

Fot. Łukasz Stańczyk

Co to za kraj i za ludzie?

Nie zrozumcie mnie źle. To nie jest tak, że Marta Mazuś otwiera czytelnikowi oczy na to, z czego do tej pory nie zdawał sobie sprawy. Wręcz przeciwnie, młoda reporterka mówi nam o tym, o czym wszyscy doskonale wiemy. Że Chińczycy handlują na bazarach, to jasne. Że Ukrainki pracują jako sprzątaczki, taka rzeczywistość. Że Cyganów się boimy i uważamy za złodziei. Że od Turka chętnie kupimy kebab, ale właściwie to jego miejsce jest tylko w tej budce doklejonej do dworca lub wciśniętej między monopolowy a kiosk ruchu. Że o Czeczenach, tak jak i o Gruzinach w sumie nie wiemy nic, więc czego oni tutaj chcą? Po co przyjeżdżają?

Ale Król kebabów opowiada również o tym, o czym wygodniej jest nam na co dzień nie myśleć. W trzynastu zróżnicowanych opowieściach Mazuś pokazuje nam, że ci źli imigranci, których tak się boimy i których tutaj nie chcemy, są takimi samymi ludźmi jak my. Tylko mają trochę gorzej, bo każdego dnia muszą mierzyć się ze świadomością, że są tutaj niechciani. I że Polacy przyzwyczaili się, że mogą od nich kupić buty na bazarze albo wynająć za kilkadziesiąt złotych do sprzątania biura, ale nic więcej. Ich miejsce jest na marginesie i lepiej by było, żeby się z niego za bardzo nie wychylali. Bo są inni. Bo do nas nie pasują. Bo burzą nasz ład.

Sprzątałam Starówkę. Rano my zaczynali o szóstej. Matko Boska, wszystko, co zostało po turystach. Tej pracy nikt nie widzi. Każda ulica miała coś swojego. Jezuicka zawsze była czysta, bo tam siedziba firmy sprzątającej. Na Piwnej pety, butelki. Na Rynku gołębie gówno, tragedia. No i takie miejsce, gdzie biorą śluby. Kwiatuszki tam sypią, płatki leżą na bruku. Posprzątać tego nie sposób. Tam ktoś miał najszczęśliwszy dzień w życiu, a ja nad tym płakała.

I właściwie o tym jest ta książka. Nie o cudzoziemcach, żyjących w szarej strefie, ale o nas samych i o tym, jacy jesteśmy. I wiecie co? Czytałam ją, siedząc pod kocem w ciepłym domu i z każdą kolejną opowieścią było mi coraz bardziej niewygodnie. Bo niezbyt miło jest uświadamiać sobie prawdę o sobie, a Mazuś, mimo młodego wieku, potrafi zrobić to całkiem nieźle. Jesteśmy zaściankowi. I klaustrofobiczni. Żaden XXI wiek, podróżowanie po świecie tanimi liniami lotniczymi, uczęszczanie na kursy językowe i dodawanie na Facebooku zagranicznych znajomych nic tu nie pomogą. Mamy wąskie horyzonty. I wolimy kisić się we własnym sosie, niż otworzyć oczy na to, co dzieje się dookoła i odważnie wyjść do ludzi. Strasznie to smutne.

Fot. Łukasz Stańczyk

Fot. Łukasz Stańczyk

Nie ufaj. Kontroluj

Tak jak napisałam, Król kebabów jest zróżnicowany. Poza opowieściami o Ukrainkach, mamy również niezwykle ciekawą historię małej wiejskiej szkoły z Berezówki, położonej w województwie lubelskim, która w przygarnięciu dzieci uchodźców zobaczyła swoją szansę na przetrwanie. Z roku na rok uczniów było tam coraz mniej. Kształcąc uchodźców, szkoła mogła obronić się przed zamknięciem i przy okazji zgarnąć jakieś dotacje. Plan był niezły, ale w praktyce okazał się trudniejszy, niż kadra myślała. Bo dzieci uchodźców, zamiast rysować kolejne litery alfabetu, rysowały czołgi. W czasie wolnym bawiły się w wojnę. Albo niszczyły zabawki. A kolejnego dnia po prostu nie przychodziły na lekcje. Nie pojawiały się na nich również później. Z rodziną były już daleko od małej wiejskiej szkółki. Szukały szczęścia gdzie indziej, w innym ośrodku, w innym mieście.

Takich zaskakujących historii jest w tej książce kilka. I ten balans wiedzy i niewiedzy, tego, co znane i nieznane, sprawia, że czyta się ją niezwykle szybko.

Polonistka każe chłopcu sprzątnąć po sobie. Chłopiec, wzorem podpatrzonym wśród swoich, wyznacza do posprzątania za siebie koleżankę. Czeczeńscy patriarchowie – mali czy duzi – nigdy nie sprzątają, mają od tego kobiety. Wstaje mała dziewczynka i zaczyna sprzątać za małego chłopca. Siadaj, mówi dziewczynce polonistka, nie musisz tego robić. Dziewczynka patrzy zdezorientowana, a chłopiec patrzy oburzony.

Tak po prostu jest. Musicie się przyzwyczaić

Mazuś napisała Króla kebabów bardzo sprawnie. Niektóre z tych tekstów czytałam wcześniej, musiały być publikowane w którymś medium. Widać, że reporterka ma ucho do wsłuchiwania się w historie bohaterów i oko do wychwytywania detali. To dobre reportaże, które świetnie się czyta, a biorąc pod uwagę wiek autorki, można domniemywać, że z czasem pojawi się ta ikra, która sprawi, że o jej tekstach będzie się myśleć przez długi czas po lekturze. W Królu kebabów mi tego zabrakło, nie ma nadwyżki, drugiego dna, dzięki któremu chcemy wracać, kartkować, analizować każde zdanie. Ale jest za to zabawa formą. Mamy reportaż spisany jak scenariusz serialu i taki, który jest rozmową na czacie. To ciekawe zabiegi, może nienowatorskie, ale świeże. I ze względu na tę świeżość, płynność i reporterskie ucho, polecam wam tę książkę. Na sobotni wieczór będzie w sam raz!

Jurek, wracamy. Wsio.

Marta Mazuś, Król kebabów i inne zderzenia polsko-obce
Wydawnictwo Wielka Litera