– Niegdyś Amu-daria sunęła spokojnie przez piękne tereny – oazę Azji Środkowej. Tu rosły lasy, sady, kwitło rolnictwo; tu żyły tygrysy, gepardy, flamingi. Teraz miasta legły w gruzach, większość mieszkańców uciekła. Nie ma już lasów ani sadów – o tragicznej historii Morza Aralskiego opowiada Bartek Sabela, autor wstrząsającej książki Może (morze) wróci.
W latach 50. kilka mądrych głów w ZSRR wymyśliło, aby wokół Morza Aralskiego posadzić bawełnę. Z delty Amu-darii poprowadzono mnóstwo kanałów irygacyjnych, mających nawadniać pola. „Białe złoto” miało uczynić z Uzbekistanu bawełnianą potęgę, największego eksportera tego surowca na świecie. I tak się też stało – do tej pory kraj ten przoduje w uprawie tej rośliny.
Nikt jednak nie przewidział, że ogromne Morze Aralskie, będące czwartym zbiornikiem świata, zacznie wysychać. Ale zaczęło. Bo kanały zbudowano niedokładnie, bez podstawowych zasad hydrologicznych, znanych już w starożytności. Bo ludzka chciwość i arogancja zwyciężyły nad zdrowym rozsądkiem. Aral zaczął umierać. O tej tragicznej historii rozmawiam z Bartkiem Sabelą, autorem książki Może (morze) wróci.
Katarzyna Stańczyk: Historia Morza Aralskiego nie jest powszechnie znana. Świat zamknął na nią oczy, większość ludzi nawet nie wie, gdzie ono leżało i co tam się wydarzyło. Jak Pan się o niej dowiedział?
Bartek Sabela: To był przypadek. Któregoś dnia znalazłem zdjęcie, na którym lekko wyleniały wielbłąd spacerował obok sporego, rdzewiejącego statku. Wielbłąd plus statek – to zazwyczaj w parze nie idzie. Zaintrygowało mnie, zacząłem zgłębiać temat i szybko wyłoniła się tyleż fascynująca, co tragiczna, wielowątkowa historia umierającego świata, świata po apokalipsie spowodowanej ludzką głupotą i arogancją.
To wręcz niewiarygodne. 50 lat temu po morzu pływały statki, dziś w tym miejscu jest pustynia, po której spacerują wielbłądy… Właśnie dlatego postanowił Pan udać się do Uzbekistanu i zobaczyć to na własne oczy?
No właśnie tak. Bo jak wygląda morze, którego nie ma? Ja nie mogłem sobie tego wyobrazić, a to, co widziałem na zdjęciach, zdawało się tak tragiczne, że wręcz nierealne. Postanowiłem pojechać i zobaczyć na własne oczy. Było coś ogromnie wzruszającego i smutnego w tej historii, coś, od czego nie mogłem się uwolnić.
Uzbekistan jest dziś typowym postsocjalistycznym państwem. Ciężko uwierzyć w te historie, które Pan przytacza o kuracjuszach, kurortach, atrakcjach dla turystów. Nad Aralem kwitło życie. Dziś krajobraz jest tam księżycowy: marazm, pustka, gnijące bajoro. Po czasach świetności nie został nawet ślad.
Sprostujmy: tak jest na północy Uzbekistanu, w republice Karakałpakstanu. Taszkent jest wielkim, dość bogatym miastem. Inne miasta – np. Samarkanda, Buchara – też też się rozwijają. Ale Karakałpakstan to inna kraina – zapomniana, oniryczna, nierealna wręcz, ogromnie zniszczona i przerażająco biedna. Zwłaszcza w rejonie Morza Aralskiego. Tu nic już nie przypomina krajobrazu sprzed 50 lat. Niegdyś Amu-daria sunęła spokojnie przez piękne tereny – oazę Azji Środkowej. Tu rosły lasy, sady, kwitło rolnictwo, rybołówstwo i turystyka. Proszę sobie wyobrazić, że tu żyły takie zwierzęta jak tygrysy, gepardy, flamingi.
Teraz ludzie żyją tutaj pośrodku skrajnie nieprzyjaznej pustyni, w zasadzie odcięci od świata. Miasta legły w gruzach, większość mieszkańców uciekła. Nie ma już lasów ani sadów. Żyją z zasiłków. W Mujnak, czy w Uchsay, nie ma wody bieżącej, prąd jest tylko godzinę w ciągu dnia. Tu naprawdę jest skrajnie beznadziejnie. A jednak jakaś garstka ludzi tam została i czeka w nadziei, że ich Aral kiedyś wróci…
To niesamowicie przygnębiająca wizja. Wróćmy jednak do początków – poznał Pan tę historię i postanowił wyjechać do Azji. Udało się dotrzeć do Karakałpakstanu i co się dalej wydarzyło? Stanął Pan na dnie zbiornika i wtedy postanowił napisać książkę?
Nie, zupełnie nie. Ja tam pojechałem sam dla siebie. Historia z książką zaczęła się znacznie później, rok później, po tym, jak mój pokaz wygrał główną nagrodę na festiwalu 3 Żywioły. Wtedy wydawnictwo Bezdroża zaproponowało mi bym spisał tę historię. I tak powstało Może (morze) wróci.
>> Czytaj także recenzję książki „Może morze wróci” >>
Opowiada Pan o wydarzeniach na pustyni Kara-kum całkiem zwyczajnie, prostym językiem, bez patosu, nie odsuwając od siebie emocji. Taki był zamysł?
Trudno powiedzieć, czy taki był zamysł. Książka to mój debiut. Ostatni raz pisałem na maturze chyba! Pisanie tej książki było dla mnie ogromnym wyzwaniem i bardzo ciekawym doświadczeniem. Starałem się pisać tak, jakbym opowiadał tę historię komuś przy szklance herbaty, emocjonalnie, ale prostym językiem, potocznym. Uważam, że taki sposób przekazu jest najlepszy dla takich historii.
Może (morze) wróci to pozycja bardzo sensualna. Podróżuje w niej Pan po Uzbekistanie, chłonąc smaki i zapachy tego kraju. Nie mogłam czytać tej książki, bo cały czas byłam głodna.
Bardzo mi miło to słyszeć! Ogromny komplement! To dlatego, że dla mnie Uzbekistan taki właśnie był. Jeśli udało mi się to choć troszkę przekazać, to niezmiernie się cieszę. Uzbekistan to właśnie niekończące się kolory, smaki, faktury i detale. Czasami wręcz jest się tym przytłoczonym, trudno to objąć. Wystarczy spojrzeć na mozaiki medres Samarkandy lub zaciągnąć się powietrzem na bazarze Siab.
Ta historia jest bardzo prawdziwa. Krytyk literacki wytknie Panu zgrzyty językowe, ale przeciętny czytelnik nie zwróci na nie uwagi, przerażony historią, którą poznaje. Wydawnictwo nie chciało Pana wygładzić, co by mogło odebrać Panu wiarygodność, ale i poszerzyć grupę odbiorców?
Tu ogromny ukłon w stronę wydawnictwa właśnie. Zmiany w zasadzie zostały ograniczone do kilku korekt stylistycznych i uzgodnienia spójności nazw. Bezdroża dały mi wolną rękę zarówno w kwestii tekstu, jak i składu. Książka została wydana zupełnie inaczej niż wszystkie inne pozycje wydawnictwa. Wraz z autorami grafiki i składu (biurem Grafixpol) mieliśmy kontrolę nad wszystkim: od okładki, po dobór czcionki i papieru. Bardzo mi zależało, by „Morze” zostało dopracowane w każdym detalu, by również wizualnie było prawdziwe, tak jak opowieść.
Dużą rolę odgrywają w tej książce zdjęcia: nietypowe, reporterskie, dokumentujące codzienność. Odczuwam nawet pewien niedosyt. Nie myślał Pan o wydaniu albumu?
Dziękuję, to ciekawy pomysł! Nie, szczerze mówiąc, nie myślałem o wydaniu albumu, ale może? Zwłaszcza, że zaraz wracam do Uzbekistanu i zapewne przywiozę sporo nowego materiału.
Poza Pana fotografiami w Morzu możemy zobaczyć prace Leona Barszczewskiego. Dlaczego postanowił Pan je dołączyć do tej pozycji?
Leon Barszczewski był jednym z pierwszych badaczy tych terenów. Jego fotografie to unikalne źródło wiedzy o terenach Uzbekistanu z końca XIX wieku. Barszczewski wykonał niesłychaną pracę, a dziś jest postacią trochę zapomnianą, jego dorobek zasługuje na uznanie.
Pisanie takich książek w ogóle ma sens? Azja jest ostatnio bardzo modna, ale Uzbekistan to mało atrakcyjny dla mas kierunek.
Nie zastanawiałem się nad tym, pisząc tę książkę. Ale patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, mogę zdecydowanie odpowiedzieć, że tak. Tu nie chodzi o atrakcyjność Uzbekistanu jako kierunku turystycznego. Okazało się, że bardzo niewiele osób w ogóle wie, że na świecie wydarzyła się taka tragedia jak tam. To temat zupełnie nieznany! Wielu ludziom wydaje się on odległy i niewiele znaczący, ok, wyschło jakieś wielkie jezioro i co z tego. A tu się okazuje, że my wszyscy w jakiś sposób przykładamy do tego rękę. Bo Aral został wysuszony, by można było uprawiać bawełnę. Tą samą, z której mamy koszulki i spodnie, które wyrzucamy po paru miesiącach. Tą samą, którą zbierają uzbeckie dzieci. Po premierze książki wiele osób do mnie pisało, dziękując za pokazanie tej historii.
Relacjonuje Pan historię Morza Aralskiego, żeby kolejne pokolenia wyciągnęły wnioski z tej przerażającej historii? Dlaczego architekt nagle zaczyna pisać książki?
Raczej trudno liczyć na to, że kolejne pokolenia wyciągną wnioski. Patrząc na historię naszej cywilizacji, mistrzami w wyciąganiu wniosków nie jesteśmy. Takie tragedie się będą działy, niestety, dzieją się obecnie. Wystarczy wspomnieć opisane w książce pomysły przywrócenia Jeziora Aralskiego, które mogą doprowadzić do jeszcze większej tragedii niż jego wysuszenie. Ale jeśli choć w niewielkim, malutkim stopniu, taka książka może poszerzyć czyjąś świadomość, to warto.
Dlaczego architekt pisze książki? To dobre pytanie! Nie planowałem pisać, tak jakoś wyszło! Ja oprócz architektury zajmuję się wieloma innymi rzeczami. I bardzo się z tego cieszę, bo sama architektura to byłaby dość nudna.
Zamierzał Pan wrócić do Uzbekistanu, żeby nakręcić dokument o mieszkańcach Karakałpakstanu. Te plany są ciągle aktualne?
Bardzo aktualne! Chcemy zrealizować dokument o Karakałpakach, czyli rdzennych mieszkańcach okolic Morza Aralskiego. O tych, którzy zostali, choć ich morza już nie ma.
Wywiad pierwotnie opublikowany w serwisie Wiadomości24.pl