Dobranoc, Auschwitz: byli więźniowie obozu wciąż żyją. I mogą wiele nas nauczyć

Dobranoc, Auschwitz
Fot. Łukasz Stańczyk

Dobranoc, Auschwitz Aleksandry Wójcik i Macieja Zdziarskiego to dające do myślenia świadectwo prawdy. Byli więźniowie hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau żyją dziś w samotności. Z roku na rok ich grono kurczy się coraz bardziej. Są coraz starsi i mocno schorowani, ich relacje z bliskimi są skomplikowane, a mimo wszystko znajdują w sobie dość siły, by aktywnie działać na rzecz niezakłamywania historii. Jeżdżą po Polsce i świecie, opowiadając o ocalonych, którzy stali się świadkami niewyobrażalnych, najbardziej zbrodniczych w historii ludzkości wydarzeń. O sobie.

Potrzebowaliśmy tej książki. Warto było na nią czekać, pod każdym możliwym względem. Bałam się sięgnąć po tę pozycję, bo wiedziałam, że to rzecz z tych, które dużo wymagają od czytelnika. Mocno wsiąkają w jego głowę, ciężko się później od niej uwolnić. I jeszcze taki trudny temat. II wojna światowa, Auschwitz, więźniowie, wszechobecna śmierć, cierpiące dzieci, doktor Mengele przeprowadzający na nich eksperymenty. Nie trzeba czytać, żeby wiedzieć, że to zaboli. I bardzo dobrze, musi boleć. Bo o prawdzie nie wolno zapominać, trzeba ją nieść dalej, by już nigdy więcej nie powtórzyły się takie zbrodnie.

Aleksandra Wójcik i Maciej Zdziarski całkowicie poświęcili się tematowi. Zbliżyli się z bohaterami, z wieloma połączyła ich żywa i silna relacja. Traktowali ich jak bliskich sobie ludzi. Chodzili z nimi na pikniki, stawiali się w sądzie na rozprawach, na których byli więźniowie walczyli, by nie nazywać hitlerowskich obozów zagłady polskimi obozami. Odwiedzali ich w domach, pili z nimi domowej roboty nalewki i jedli piernik własnoręcznie przyrządzony przez jednego z bohaterów, który dawno już przekroczył dziewięćdziesiątkę. Rozmawiali, troszczyli się, poświęcali swój czas i uwagę. A później płakali na pogrzebach, bo zdarzyło się tak, że część osób zmarła w trakcie pracy nad książką. Nie zniechęciło ich to, przeciwnie, pracowali jeszcze mocniej, wiedząc, że czas nie jest ich sprzymierzeńcem.

Bardzo szanuję za to autorów, bo starość w dzisiejszych czasach jest tematem tabu. Choroby, zniedołężnienie wciąż są rzeczami wstydliwymi, o których nie chcemy słyszeć, dlatego tak wiele starszych osób jest samotnych. A można od nich wiele się nauczyć, czerpać pełnymi garściami, bo mają dużo do opowiedzenia. Mogą nie pamiętać, co robili poprzedniego dnia, ale II wojnę światową wspominają tak, jakby zdarzyła się wczoraj.

Chodzi pan i mówi jak on

Bohaterowie tej książki są niezwykli. To Józef Paczyński, który przyjechał do Auschwitz pierwszym transportem, kiedy obóz nie był jeszcze gotowy. Gdy na apelach mówił SS-manom, że ma numer 121, przecierali oczy ze zdumienia. Byli zdziwieni, że jeszcze żyje. A on przeżył pierwszy i ostatni dzień funkcjonowania obozu. Był świadkiem tego, co hitlerowcy robili z więźniami, widział, jak traktowali ich na rampie, jak kierowali całe rodziny do gazu. Oddelegowali go do pracy w sklepie fryzjerskim, gdzie z czasem nauczył się strzyc. Został fryzjerem komendanta Rudolfa Hossa. Gdy po latach spotka się z jego wnukiem, powie mu: „Proszę wstać i przejść obok mnie”. A gdy ten wykona polecenie, usłyszy: „Jest pan trochę wyższy od dziadka i szerszy w ramionach, ale chodzi pan i mówi jak on”.

Inną bohaterką jest Lidia Maksymowicz, która trafiła do obozu jako trzyletnie dziecko. Jej dziadkowie od razu idą do gazu. Są zbyt starzy, żeby na coś się przydać. Mama zostaje oddelegowana do pracy. Później dziewczynka widzi stos zwłok i słyszy, że właśnie tam leży jej matka. Myśli, że została sama na świecie. Gdy do baraku wchodzą postaci w białych kitlach, zamyka oczy, wyobrażając sobie, że staje się niewidzialna. Że jej nie zobaczą, nie będą dawać zastrzyków. Chora, z owrzodzonym ciałem i wydętym z głodu brzuszkiem, doczekuje wyzwolenia. Adoptuje ją małżeństwo z Oświęcimia. Ale dla Lidii to nie jest koniec wstrząsających wydarzeń, los przygotował dla niej historię, której nigdy by się nie spodziewała.

Dobranoc, Auschwitz

Fot. Łukasz Stańczyk

Człowiek zniewolony jest jak plastelina. Można zrobić z nim wszystko

Jest jeszcze trzech innych bohaterów. Karol Tendera, który przeżył, bo miał szczęście. W Auschwitz został zarażony tyfusem w ramach eksperymentu medycznego, później z selekcji chorych wyciągnął go przez okno kolega. Po latach powie, że po Auschwitz stracił wiarę w Boga. Podzieli się swoimi przemyśleniami z kardynałem Stanisławem Dziwiszem. I usłyszy, że skoro widział, jak dzieci idą do gazu, to mogły się w nim takie myśli narodzić. Bo to jest ludzkie. To właśnie on będzie wytrwale walczył o to, by nie nazywać hitlerowskich obozów śmierci polskimi obozami.

Marceli Godlewski, członek AK i egzekutor Kedywu, któremu udało się uciec z Auschwitz. On również miał szczęście. Już pierwszego dnia podszedł do niego mężczyzna i zaproponował mu ucieczkę. Obcy człowiek, którego pierwszy raz widział na oczy. Myślał, że to prowokacja, odpowiedział wymijająco, że chyba żartuje. Ale to nie był żart. Tadeusz Krupa przygotował plan doskonały. A najlepszym dowodem na to, że rzeczywiście taki był, jest fakt, że Godlewski jest bohaterem tej książki.

I wreszcie Stefan Lipniak. Do Auschwitz trafia trzy lata po aresztowaniu. Pod koniec pobytu w obozie jest już prawie muzułmanem, wychudzony, chory, z pokrytym wrzodami ciałem. Wie, że jeśli nie ucieknie, nie uda mu się przeżyć. I ucieka z wagonu pociągu po Marszu Śmierci.

Jeszcze jedna bohaterka

Ale dla mnie ta książka ma jeszcze jedną cichą bohaterkę. Jest nią pani Alicja Klich-Rączka, która spaja wszystkie historie. To doktor, kierowniczka przychodni dla byłych więźniów. Niesłychanie zaangażowana w swoją pracę, przyjaciółka bohaterów. Leczy ich ciała i dusze, organizując dla nich pikniki, wycieczki, wigilie. Przychodzi na urodzinowe obiady, pomaga wyjść z depresji po śmierci żony. Opiekunka, anioł stróż. Niezwykła kobieta. To dzięki niej powstaje ta książka, bo to ona poznaje reporterów z bohaterami.

Dlaczego warto przeczytać Dobranoc, Auschwitz?

Ze względu na nietuzinkowość opisywanych postaci i na sposób w jaki zostały przedstawione. Autorzy nie wybielają bohaterów, nie boją się mówić o rzeczach trudnych. Nie stawiają pomnika, w centrum przedstawianych przez nich historii są żywi ludzie, mający trudne charaktery, bolączki i słabości. Nie mogą więc pominąć historii o pobycie w domu publicznym w Auschwitz czy o trudnych relacjach z dziećmi jednego z bohaterów.

logo

Dobranoc, Auschwitz to wstrząsające studium prawdy, ale i starości, pokazujące jak silna jest w człowieku potrzeba bycia zauważonym, dostrzeżonym przez inną osobę. Bohaterowie tej książki są starzy i schorowani. Po tym, co przeżyli, mogliby widzieć świat w czarnych barwach, nie mieć chęci do życia. Byłoby to zrozumiałe i całkiem usprawiedliwione. A oni są inni i ta inność jest w nich niezwykła. Jeżdżą po szkołach, opowiadając młodzieży o swoich przeżyciach. Oprowadzają po Auschwitz, stając się żywymi pomnikami tego miejsca. Uświadamiają niemiecką młodzież, jakich czynów dopuścili się ich przodkowie. Są napiętnowani historią. Ale zamiast wstydzić się tego piętna, uczynili z niego swoje znaki wyjątkowe. Zaakceptowali przeszłość, choć nie wybaczyli. I w tym tkwi ich wielkość.

Na osobną uwagę zasługuje również koncept, jaki autorzy mieli na tę książkę. Prowadzą narrację w sposób interesujący, nie zdradzając od razu wszystkich szczegółów. Kolejne historie są poszatkowane, niektórych interesujących faktów (np. dotyczących ucieczki z Auschwitz Marcelego Godlewskiego) dowiadujemy się na końcu. Dzięki temu czyta się tę książkę z wypiekami na twarzy.

Polecam ją gorąco. Wszystkim, bo każdy z nas powinien wiedzieć, jak było naprawdę. I wstydzić się, gdy otoczeni luksusem, w wygodnie umeblowanych mieszkaniach, nie mamy siły, by radzić sobie z rzeczywistością. A ona jest dla nas bardzo łaskawa.

Aleksandra Wójcik, Maciej Zdziarski, Dobranoc, Auschwitz. Reportaż o byłych więźniach
Wydawnictwo Znak

Czytaj także inne recenzje:

Czytaj także wywiady: