Co mnie intryguje w reportażu, czyli porozmawiajmy trochę o non-fiction

Reportaż
Fot. Łukasz Stańczyk

Polski reportaż to dziwny gatunek. Z pewnością można o nim powiedzieć, że jest jedyny w swoim rodzaju, bardziej literacki niż dziennikarski, bliżej mu do creative non-fiction niż non-fiction. I chociaż jest moją prawdziwą pasją, posiada 5 cech, które mnie intrygują i… irytują. Ciekawa jestem, czy was również.

Porozmawiajmy trochę o teorii reportażu. To tylko tak strasznie brzmi 😉 W rzeczywistości mam na myśli dylematy, nad którymi pewnie nieraz się zastanawialiście. Polski reportaż wymyka się jednoznacznym definicjom. I właściwie to dobrze – dzięki temu jest nad czym pracować. Rozwija się przy tym i ewoluuje tak szybko, że krytyka literacka za nim nie nadąża. W tej dziedzinie mamy ogromne braki, zatrzymaliśmy się ładnych kilkadziesiąt lat temu. Miejmy nadzieję, że to się niedługo zmieni.

Ale do rzeczy. Co takiego jest w reportażu, co przy całej mojej miłości do tego gatunku, czasem wyprowadza mnie z równowagi?

Że reporterzy wszystko tłumaczą subiektywizmem

To pierwszy i najbardziej kontrowersyjny punkt. Reportaż nigdy nie będzie obiektywny – to rzecz oczywista. Autorzy filtrują materiały przez swoje wnętrze i przedstawiają nam własny obraz danych wydarzeń. I to jest jak najbardziej w porządku, tak być powinno. Ale słuchając takich wypowiedzi, w głowie zapala się żółta lampka. Bo jeśli to ich prywatny obraz, to skąd wiemy, że opisują wydarzenia takie, jakimi były? Że nie dodali sobie czegoś, a czegoś nie wyrzucili? Sytuacja może być niebezpieczna, szczególnie wtedy gdy książka opowiada o wydarzeniach, do których doszło w dalekich krajach, o których nic nie wiemy. I tutaj pojawia się kwestia zaufania, jakim autora darzą czytelnicy. Powinien on mieć je na uwadze i podchodzić do niego z najwyższym szacunkiem, aby nie zawieść swoich odbiorców. Podobnie czytelnik – musi zaufać reporterowi, uwierzyć, że otrzymał najlepsze dzieło z możliwych, prezentujące pełny obraz sytuacji. Zaufanie to słowo-klucz, cieniutka nić porozumienia między autorem a odbiorcą, ale bez niej ani rusz.

Kleją bohatera z kilku osób

To temat-rzeka, do którego odnosił się już Melchior Wańkowicz. Reporterzy często tworzą bohatera, nadając mu cechy kilku postaci, z którymi mieli do czynienia. Czy to jest w porządku? Zależy jak do tego podejdziemy. Jeśli traktujemy reportaż w kategorii dzieła literackiego, nie powinno nas to w ogóle dziwić. Każda książka ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie, i przekazuje coś konkretnego czytelnikowi. Musi być skondensowana, uwypuklać pewne zjawiska, inaczej miałaby tysiąc stron i nikt by jej nie przeczytał. W takiej sytuacji połączenie pewnych cech, reprezentujących na przykład daną grupę społeczną, jest dobre. Bo nie ma znaczenia, czy dane słowa powiedział Pan X czy Pan Y, a gest uczynił Z czy Ż, skoro są one pewnymi wyznacznikami charakterystycznymi dla większego grona (subkultury, półświatka, klanu, plemiona itd.). Jeśli więc chodzi o opisanie jakiegoś zjawiska, taki chwyt jest dozwolony. Ale jest to chwyt literacki, który w takiej sytuacji zmienia ramy gatunkowe i stawia daną pozycję w innym miejscu – na półce z literaturą.

Bawią się formą

Gdy autor jest utalentowany, zabawa formą to najwyższa przyjemność. Uwielbiam obserwować, jak reporterzy mieszają konwencje, tasują gatunki, w swoje opowieści wplatają elementy mitu, przypowieści, opowiadania. Taka lektura to czysta radość, ale tylko pod warunkiem, że autor wie, co robi i że faktycznie mu to wychodzi. W innym przypadku to może być gwóźdź do trumny. Przeczytanie książki, w której reporter coś próbuje, ale nie ma do tego warsztatu, to katorga. Na polskim rynku na szczęście więcej jest dobrych książek, których autorzy znają swoje ograniczenia i nie silą się na literackie chwyty, na których się nie znają. A ci, którzy to robią, doskonale znają się na swojej robocie (Kasia Boni, Paulina Wilk, Andrzej Muszyński, Wojciech Jagielski, Wojciech Tochman). Dwa słowa-klucze, talent i warsztat, mówią tutaj wszystko. Oczywiście, w takich wypadkach możemy dyskutować, czy mamy do czynienia z reportażem w czystym rozumieniu tego słowa 😉

Reportaż

Fot. Łukasz Stańczyk

Opisują wydarzenia, których nie byli świadkami

Z definicji reportaż powinien opowiadać o wydarzeniach, których reporter był świadkiem. Ale teoria teorią, a życie życiem. Ta definicja nie odnosi się już do współczesnych tekstów, rzadko który reporter jest wierny tej zasadzie. Coraz częściej autorzy opisują zdarzenia, które ich zainteresowały i którym poświęcili dużo uwagi. Zainteresowanie to główny wyznacznik. Reporterzy ci wykonują masę mozolnej i mrówczej pracy: odwiedzają rejony, w których rozegrały się dane wydarzenia, rozmawiają ze świadkami, przekopują stosy materiałów dowodowych, dokumentów i książek, zbierają opinie ekspertów. W efekcie czytelnik otrzymuje rzetelny, dobrze udokumentowany materiał. Ale czy to jest klasyczny reportaż? Na pewno nie w dziennikarskim rozumieniu tego słowa, skoro autor nie był naocznym świadkiem wydarzeń.

Piszą reportaże historyczne

To już w ogóle dziwoląg, miszmasz, właściwy jedynie polskiemu rynkowi. W innych krajach takie książki trafiają albo do działu historycznego, albo do działu, odpowiadającego tematyce utworu. U nas z kolei lądują na półce z reportażami. A jaki to reportaż, skoro opowiada o tym, co wydarzyło się kilkadziesiąt lat temu? Chyba takim najbardziej charakterystycznym przykładem jest książka Małgorzaty Szejnert: Wyspa klucz, która opowiada o Ellis Island, wyspie, do której przybijali imigranci, pragnący ułożyć sobie życie w Stanach Zjednoczonych. Autorka opiera się na dokumentach: listach, notatkach, zdjęciach, wspomnieniach. Zakwalifikowanie tej publikacji do książek historycznych byłoby więc jak najbardziej właściwe, ale Szejnert napisała ją w stylu reporterskim. W tym wypadku słowo-klucz to styl. Autorka zresztą tłumaczyła się, że tak wiele czasu poświęciła na wertowanie źródeł, że bohaterowie ożyli w jej oczach, dlatego ma prawo pisać o nich tak, jakby poznała ich osobiście. Tłumaczenie bardzo… mętne. To świetna, rzetelnie opracowana książka, ale czy to jest reportaż?

A was co najbardziej intryguje, złości, irytuje w reportażach? 🙂