„Bułgarzy są przesądni. W kraju działa dużo gledaczek, czyli jasnowidzek. Jedna z czytelniczek podzieliła się ze mną po lekturze historią o tym, jak dziadkowie wystawili jej ojca jako dziecko za płot, żeby zmylić diabła” – w fascynującą podróż po Bułgarii zaprasza czytelników Magdalena Genow, autorka książki „Bułgaria. Złoto i rakija”.
Katarzyna Stańczyk: Pani książka jest dla mnie jednym z największych zaskoczeń czytelniczych tego roku. Bułgaria kojarzy nam się z tanimi wakacjami, które możemy spędzić w słonecznym kurorcie. Niewiele wiemy o tym kraju, a po lekturze książki otwiera się przed nami obraz fascynującego społeczeństwa, który warto poznać bliżej. Chciała je Pani odczarować w oczach polskiego czytelnika?
Magdalena Genow: Taki był cel, kiedy siadałam do pisania. Wiedziałam, że Bułgaria w rankingu wakacyjnych destynacji Polaków stoi wysoko (w 2018 było to miejsce trzecie), ale większość osób z wakacji pamięta morze, plaże, ewentualnie bułgarską kuchnię. Chciałam zaprosić czytelników poza kurorty, dodać do polskiej geografii podróżniczej kilka nowych miejsc.
Na rynku niewiele jest pozycji, które mówią o Bułgarii coś więcej. „Tańczące niedźwiedzie” Witolda Szabłowskiego to właściwie jedyny taki tytuł. To, co mnie ujęło w „Bułgarii”, to entuzjazm – mimo że jest Pani pół-Bułgarką, to w trakcie lektury miałam wrażenie, że odkrywa Pani ten kraj razem z czytelnikiem. Zaskoczyło coś Panią w trakcie pracy nad książką?
Cieszę się, że wyczuła Pani entuzjazm, bo faktycznie towarzyszył mi podczas pisania. Myślałam, że trochę już wiem o Bułgarii, ale research, który zrobiłam do książki, rozmowy, sprawił, że faktycznie wiele rzeczy odkryłam. Takim zaskoczeniem była np. kwestia magii. Oczywiście, wiedziałam o martenicach – gałgankach, którymi Bułgarzy obdarowują się na początku marca i innych tego typu zwyczajach, ale nie znałam korzeni tych ludowych obrzędów. Nie wiedziałam, że zbitki imion i nazwisk np. Denis Denisow są ogniwami w łańcuchu pokoleń i że w symboliczny sposób zawierają w sobie obecność zmarłych przodków. To było trochę takie śledztwo: „ej, ale w sumie dlaczego w Bułgarii jest tak wielu mężczyzn, którzy mają takie zabawne zbitki imion i nazwisk”. Wielkim wsparciem merytorycznym była dla mnie Adriana Kovacheva – pracownik naukowy Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, która pomogła mi dotrzeć do wielu opracowań, podpowiadała tropy – jestem jej wielką dłużniczką.
„Bułgaria” jest niesłychanie plastyczna. Pisała Pani tę książkę w Polsce czy w drugiej ojczyźnie?
Książkę zaczęłam pisać w Bułgarii, na telefonie. Z miesiąca wakacji wróciłam z nadbagażem notatek. „Bułgarię. Złoto i rakiję” pisałam dziewięć miesięcy, ale tak naprawdę powstała latami – duża część przemyśleń, zaczyny historii powstały na bloga o Bułgarii, który prowadziłam przez pięć lat. Miałam więc co rozwijać, ale okazało się, że pisanie książki zdecydowanie różni się od pisania bloga.
„Bułgaria” jest dla mnie kopalnią fascynujących tematów, z których niemal każdy może stanowić odrębny temat na książkę. Poszukiwacze skarbów, zatopiony w Morzu Czarnym statek Odyseusza, wróżka Wanga, kulinaria, opowieść o folklorze – każdy rozdział stanowi odrębną opowieść, od której nie można się oderwać. W jaki sposób dobierała Pani tematy do książki?
W trakcie pisania towarzyszyło mi nieustające pytanie „serio, nikt w Polsce jeszcze o tym nie napisał?”. Pisząc, starałam się mieć przed oczami czytelnika, już na etapie pisanie walczyć o jego zaangażowanie, bodźcować ciekawostkami i emocjami. Można powiedzieć, że testowałam tematy na sobie i wybierałam te, które mnie zafascynowały. Z drugiej strony książka powstała w ramach serii podróżniczej Wydawnictwa Poznańskiego, która miała już wypracowane pewne standardy np. rozdział o stereotypach dotyczących danej nacji. Część osób zarzuca mi, że posługuje się łatkami charakteryzując Bułgarów, ale już na etapie analizy klisz wykazuję, że część jest fałszywa i generalnie są one dużym uproszczeniem w widzeniu świata. Niemniej pewne wymogi serii musiałam zachować – to miał być tekst „Bułgaria polskimi oczami” mówiąc w skrócie i to w pewnym momencie zaczęło mi uwierać. Stąd fragmenty rodzinne, których początkowo w konspekcie nie było.
Pochłonęła mnie opowieść o wróżce Wandze, która przepowiadała przyszłość Breżniewowi i została zatrudniona na państwowym etacie. Jej historia jest niezwykła, to gotowy temat na film. Bułgarzy są przesądni?
Ja dorastałam z opowieściami o Wandze, traktowałam ją trochę jak polskie dzieci widzą św. Mikołaja. Wyprawa rodziców do Petricz była jednym z takim mitów rodzinnych, dlatego z taką ciekawością podeszłam do zbadania sprawy jako pisarka. Odpowiadając na Pani pytanie – tak Bułgarzy są przesądni i w Bułgarii działa dużo gledaczek, czyli jasnowidzek. Jedna z czytelniczek podzieliła się ze mną po lekturze historią o tym, jak dziadkowie wystawili jej ojca jako dziecko za płot, żeby zmylić diabła. Ojciec czytelniczki dostał imię po osobie, która odnalazła jej ojca – wtedy noworodka na drodze. Oczywiście, tych magicznych praktyk jest coraz mniej i zanikają – nad czym ubolewam – ale pamięć o takich rytuałach jest nadal żywa w rodzinach.
To nie jest do końca podróżnicza książka. Opowieść o bułgarskich tradycjach czy kulinariach przeplata się z rodzinną historią – z opowieścią o rodzicach, babci, kuzynach. Osobiste wątki wspaniale uzupełniają główną narrację. Od początku planowała Pani pisać w ten sposób?
Nie planowałam wątków osobistych. Przeciwnie – długo się przed nimi wzbraniałam, ale tutaj duża rola redaktor prowadzącej Moniki Długiej, która wzmacniała te fragmenty. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że książka na szczerości może tylko zyskać, że ciekawostki i historia są super, ale odważę się pokazać czytelnikowi „moją Bułgarię” – pokażę mu ją od kuchni. Dosłownie.
W pewnym miejscu w książce porusza Pani wątek dwukulturowości. Wspomina sytuację z dzieciństwa, kiedy na wakacjach w Bułgarii dzieci wmawiały Pani, że Polski nie ma. Dorastanie w Polsce z dala od części bułgarskiej rodziny musiało nie być łatwe.
Zawsze ubolewałam, że mam rodzinę tak daleko. Tym bardziej, że byłam i jestem bardzo związana z nimi. Rozmyślałam jak byłoby cudnie móc odwiedzać babcię na co dzień, spędzać z bułgarską rodziną święta.
W trakcie lektury rozdziału o kuchni cały czas byłam głodna. Marzyłam o banicy na śniadanie, miałam ogromną chęć skosztowania sałatki szopskiej z bułgarskimi pomidorami, których smak tak zachwala Pani w książce 🙂 Bułgarzy są gościnnym narodem?
Bardzo! Cieszę się, że ten rozdział rozbudził apetyt. Kuchnia bułgarska jest naprawdę smaczna. Bułgarzy to bardzo gościnny naród. Na wsiach ludzie dzielą się swoimi plonami, obdarowują słoikiem lutenicy czy domową rakiją.
Książka ma imponującą bibliografię. W Polsce literatura bułgarska jest mało znana. Jakich autorów poleciłaby Pani czytelnikom, którzy chcieliby zapoznać się z wytworami bułgarskiej kultury?
Jeżeli chcecie ujrzeć Bułgarię bez sztafażu turystycznego, to polecam „Granicę. Na krawędzi Europy” Kapki Kassabovej. Autorka ma niezwykle krytyczny stosunek do Bułgarii, widać w jej pisaniu zadrę (również w niewydanej po polsku książce o dzieciństwie na sofijskim blokowisku, zatytułowanej „Street without a Name: Childhood and Other Misadventures in Bulgaria”). Kapka (jej imię po bułgarsku znaczy „kropla”) opowiada się po stronie tych, o których wielka historia zapomniała. Kassabova jedzie tam, skąd inni uciekają.
Polecam również nominowaną Literackiej Nagrody Europy Środkowej książkę „Fizyka smutku” Georgija Gospodinowa. W Polsce zachwycali się nią Olga Tokarczuk, Krzysztof Varga i Michał Nogaś. To powieść labirynt, pełna ukrytych znaczeń. Przeczytałam ją już kilka razy. Także w świetnym tłumaczeniu Magdaleny Pytlak.
Magdalena Genow, Bułgaria. Złoto i rakija
Wydawnictwo Poznańskie, 2019
Czytaj:
7 książek o slow life. Co zrobić, by cieszyć się niespiesznym życiem?
5 książek o Czarnobylu, które warto przeczytać
10 serii reporterskich dla miłośników non-fiction [DUŻO LINKÓW]