Anna Herbich: „Sprawiedliwi ratowali Żydów w czasie II wojny, bo uważali to za coś naturalnego” [WYWIAD]

– Kobiety mają – moim zdaniem – więcej zdrowego rozsądku niż mężczyźni, a co za tym idzie większą świadomość koszmaru, jaki niesie ze sobą wojna. Nie widzą w niej nic romantycznego. Nie uważają jej za wielką przygodę. Co nie zmienia faktu, że w godzinie próby potrafią się zachować równie heroicznie co mężczyźni. Bohaterki książki ratowały Żydów, bo uważały to za coś naturalnego. Obowiązek moralny. Przekonanie, że w nieludzkich czasach należy zachować się po ludzku – mówi Anna Herbich, autorka książki „Dziewczyny sprawiedliwe”.

Katarzyna Stańczyk: Lektura „Dziewczyn sprawiedliwych” wywołała we mnie ogromne emocje. Odchorowałam ją, opisywane historie wracały do mnie w snach. Jak poradziła sobie Pani z emocjonalnym bagażem w trakcie pracy nad tą książką?

Anna Herbich: Kiedy rozmawiałam z bohaterkami mojej książki, nieraz zdarzało nam się razem płakać, wzruszać. Ale czasem również wspólnie się śmiać. Emocje rzeczywiście były olbrzymie. Historie „Dziewczyn Sprawiedliwych” paradoksalnie jednak zamiast mnie przygnębiać, dodały mi sił. Tchnęły we mnie przekonanie, że skoro bohaterki „Dziewczyn Sprawiedliwych” z tak trudnej, i wydawałoby się – beznadziejnej sytuacji – potrafiły wyjść obronną ręką, to ja z moimi codziennymi, błahymi problemami nie mam prawa narzekać. Wszystko wydaje się takie błahe. Przez co przeszły te kobiety! Jakim heroizmem się wykazały! „Dziewczyny Sprawiedliwe” wyciągnęły dłoń do żydowskich bliźnich i mimo, że groziła za to śmierć, ukryły ich w swoich domach. Uratowały i ocaliły. Mimo że moja książka opowiada o tak strasznej sprawie, jaką był Holokaust, jej przesłanie jest pozytywne. Jest to opowieść nie tylko o wielkich bohaterkach, ale i o kobietach sukcesu. Bo one przecież zwyciężyły.

W „Dziewczynach sprawiedliwych” oddaje Pani głos kobietom, które jako małe dziewczynki pomagały swoim rodzicom ratować Żydów z Holokaustu. Widziały przerażające rzeczy, unicestwienie całego narodu, co tak mocno zapadło im w pamięć, że po 80 latach pamiętają każde wydarzenie. Dlaczego młoda kobieta wybrała sobie na temat książki tak okrutny moment dziejowy?

Ta książka ma dla mnie wymiar osobisty. Kiedy słuchałam opowieści Sprawiedliwych, myślałam o mojej prababci, Annie Chrzanowskiej. Ona była jedną z nich. Na strychu swojego domu w podwarszawskim Wawrze prababcia przez kilkanaście miesięcy ukrywała pięcioosobową żydowską rodzinę. Rodziców i troje dzieci. Ryzykowała wszystkim, bo miała swoje własne dzieci, do tego wychowała je samotnie. Ciężar odpowiedzialności dźwigała więc tylko na własnych barkach. Była niezwykle silną, twardą kobietą. Niestety, kilka lat po wojnie umarła, więc nie została nagrodzona tytułem Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Instytut Yad Vashem zaczął go przyznawać dopiero po 1963 roku. To właśnie na część prababci Anny nadano mi moje imię. Wybór tematu tej książki był więc naturalny.

Bohaterkami książki są różne kobiety, które w momencie wybuchu II wojny światowej były małymi dziewczynkami. Ich dzieciństwo i beztroskie życie skończyły się z dnia na dzień. Musiały szybko wydorośleć, by przetrwać w nieludzkich czasach, w jakich przyszło im żyć. Opowieść o dziewczynach sprawiedliwych przypomina historie „Dziewczyn z Wołynia” – ich dzieciństwo i życie w sielskiej krainie również skończyły się z dnia na dzień.

Dotyczy to wszystkich ludzi, którzy w dniu wybuchu wojny byli dziećmi. Nagle ich cały dotychczasowy świat się zawalił. Dzieciństwo skończyło się gwałtownie i brutalnie. Dzieci tamtego pokolenia były świadkami rzeczy strasznych. Pani Irena Senderska-Rzońca, jedna z bohaterek „Dziewczyn Sprawiedliwych” opowiadała, jak ze starszym bratem wynieśli z getta w Borysławiu niemowlę. Byli jeszcze dziećmi, mimo to dostali tak odpowiedzialne i niebezpieczne zadanie do wykonania. Nikt nie traktował ich jak dzieci. Zadanie było niesłychanie niebezpieczne, ponieważ niemowlę – chłopiec – było obrzezane. Kiedy pani Irena z bratem kierowali się już do czekającej na nich dorożki, zauważył ich niemiecki patrol. Zaczynało się robić gorąco, kiedy nagle sytuację całkiem przypadkowo rozładowała paczka, która wypadła z rąk pani Ireny. Okazało się, że w środku jest… nocnik. Patrol niemiecki zostawił ich w spokoju. Gdyby nabrali jednak podejrzeń – doszłoby do straszliwej tragedii. Ta dwójka dzieci zostałaby ukarana tak samo, jak dorośli. Czyli śmiercią. W czasie wojny dzieci nie miały taryfy ulgowej.

W jaki sposób poszukiwała Pani bohaterek?

Głównie przez Stowarzyszenie Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, które działa w Warszawie. Tworzą je przemiłe panie, między innymi bohaterki mojej książki, które bezinteresownie pomagają innym Sprawiedliwym. Opiekują się nimi, pomagają załatwiać rentę i różne formalności. Oprócz tego źródłem informacji był oczywiście internet – dzięki niemu mogłam odnaleźć kobiety sprawiedliwe, i wybrać takie, żeby moja książka przedstawiała zróżnicowany obraz. Różne sytuacje, różne miejsca. Opisałam historię pani Ireny Senderskiej-Rzońcy, która przed wojną mieszkała w Borysławiu, i tam na strychu maleńkiego domu ukrywała rodzinę z jednym dzieckiem. Przedstawiłam też historię pani, która należała do AK, i brała udział w Powstaniu Warszawskim. W mieszkaniu na Powiślu ukrywała dwie panie i zmagała się ze szmalcownikami.

Kobiety, o których Pani opowiada, pochodziły z różnych rodzin: wielodzietnych i niewielkich, zamożnych i biednych. Niezależnie jednak od tego, czy mieli co do garnka włożyć, czy też nie, zdecydowali się ratować bliźnich w potrzebie. Wiedzieli, że za pomoc Żydom grozi śmierć. Matki ryzykowały życie własnych dzieci, by udzielić pomocy obcym ludziom, którzy pukali do ich drzwi. Decyzje, które podejmowały, dziś wydają nam się niewyobrażalnym bohaterstwem. A dla nich to była rzecz oczywista – tłumaczyły, że pomoc bliźniemu jest ich obowiązkiem. Zaskoczyła Panią ich postawa?

Tak. Kiedy myślę o moich rozmówczyniach, o Sprawiedliwych, jestem pod nieustającym wrażeniem ich ogromnej gotowości do poświęceń. Trudno mi sobie wyobrazić większy heroizm, niż narażenie życia swojego i swoich bliskich dla często kompletnie obcych ludzi. To rodzi pytanie: a jak ja zachowałabym się na ich miejscu? Czy zdobyłabym się na coś takiego? Czy przełamałabym instynkt samozachowawczy i instynkt matki, aby ratować drugiego człowieka? Myślę, że są to pytania, które zadają sobie wszystkie czytelniczki „Dziewczyn Sprawiedliwych”. Motywacja bohaterek książki była oczywiście różna. W przypadku niektórych pań była to chrześcijańska chęć niesienia pomocy bliźniemu w niebezpieczeństwie. W przypadku innych – zwykła ludzka przyzwoitość.

Niestety, te historie nie zawsze kończyły się happy endem. Jedna z bohaterek mojej nowej książki, pani Jadwiga Gawrych, zapłaciła za ukrywanie Żydów najwyższą cenę. Niemcy napadli na jej dom, wyciągnęli z niego jej ojca i katowali go na podwórku. Na jej oczach. Potem zabrali na gestapo i przesłuchiwali. Aż w końcu – zamordowali strzałem w tył głowy. Żydzi, którzy ukrywali się w domu pani Jadwigi, w momencie wtargnięcia Niemców zaczęli uciekać. Jedna pani, nazywała się Teresa, na swoje nieszczęście wróciła się po kurtkę. Był siarczysty mróz, a ona była w siódmym miesiącu ciąży. Niemiec strzelił do niej i zabił ją, i jej dziecko.

Przyjęcie Żydów pod swój dach oznaczało ryzyko wymordowania całej rodziny. A tak naprawdę było tylko pierwszym elementem, który pociągał za sobą cały łańcuch kolejnych wydarzeń. Nowych lokatorów trzeba było wyżywić, oprać, zapewnić im jakieś warunki bytowania. To był ogromny wysiłek podejmowany każdego dnia w napięciu, że wystarczy jeden donos, jeden nalot, by wszystko się wydało.

Tak, Sprawiedliwi żyli w ciągłym napięciu i strachu przed donosem. To było bardzo obciążające psychicznie. Ale proszę zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt sprawy, bardzo prozaiczny. Finanse. W trakcie okupacji doszło do kolosalnego zubożenia polskiego społeczeństwa. Ludzie często nie mieli co do garnka włożyć. Przyjęcie Żydów pod swój dach oznaczało zaś, że budżet domowy obciążały kolejne osoby. I to osoby, które przecież nie mogły pracować. Bardzo często było więc tak, że Sprawiedliwi dzielili się z Żydami ostatnią kromką chleba. Sami nie dojadali, aby uratować drugiego człowieka.

W książce podkreśla Pani, jak wielką rolę odgrywały kobiety w czasie II wojny światowej. Mężczyźni walczyli na froncie, a kobiety prowadziły trudną walkę z codziennością. Zdobywały pożywienie, dbały o najbliższych, przygotowywały żywność dla żołnierzy, organizowały się do pomocy. I ratowały bliźnich. Były prawdziwymi bohaterkami, o czym dziś rzadko kto pamięta.

O, tak. Ta różnica w pojmowaniu niebezpieczeństwa wynika z większej wyobraźni i odpowiedzialności kobiet. Kobiety mają – moim zdaniem – więcej zdrowego rozsądku niż mężczyźni, a co za tym idzie większą świadomość koszmaru, jaki niesie ze sobą wojna. Są matkami, żonami, siostrami, babciami. I zawsze w pierwszej kolejności myślą o swoich bliskich – dzieciach, rodzinie. Wiedzą, że wojna niesie im straszliwe zagrożenie. Wiedzą, że wojna to czas zabijania. Czas głodu i zniszczenia. Nie widzą w niej nic romantycznego. Nie uważają jej za wielką przygodę. Co nie zmienia faktu, że w godzinie próby potrafią się zachować równie heroicznie co mężczyźni. Uważają to jednak za swój obowiązek. Nie wypinają piersi do orderów. Najlepszym dowodem mogą być kobiety, z którymi rozmawiałam w trakcie pracy nad „Dziewczynami Sprawiedliwymi”. Wszystkie mówiły mi, że nie czują się bohaterkami. Ratowały Żydów bo uważały to za coś naturalnego. Obowiązek moralny. Przekonanie, że w nieludzkich czasach należy zachować się po ludzku.

Anna Herbich, Dziewczyny sprawiedliwe

Wydawnictwo Znak, 2019

Czytaj:

Anna Herbich: „Ofiary rzezi wołyńskiej traktowane są w Polsce jak ofiary drugiej kategorii” [WYWIAD]

„Powstańcy”. Pamiętajmy, bo wolność nie jest dana raz na zawsze