Agnieszka Wójcińska: Rozmowy z Perspektywy mrówki otworzyły mi oczy [WYWIAD]

Agnieszka Wójcińska

Polski reportaż jest wspaniały, ale ściśle określony, ramy gatunku są dość wąskie. Te rozmowy mi pokazały, że na reportaż można patrzeć szerzej. I że pewne rzeczy, których my nie zaliczamy do reportażu, absolutnie mogą nim być – mówi Agnieszka Wójcińska, autorka Perspektywy mrówki.

Kilka dni przed Wigilią. Na Nowym Świecie ruch, zabiegani warszawiacy w pośpiechu załatwiają ostatnie przedświąteczne sprawunki. We Wrzeniu świata również gwarno. Trwa zebranie założycieli Wydawnictwa Dowody na Istnienie. I gdzieś pomiędzy czołówką polskich reporterów a ludźmi, wpadającymi na małą czarną siedzę ja i czekam na swojego gościa. Za chwilę przychodzi, zamawia herbatę z goździkami i zaczyna opowiadać, dlaczego właściwie zabrała się za pisanie Perspektywy mrówki.

Katarzyna Stańczyk: Reporterzy bez fikcji i Perspektywa mrówki to zbiory wywiadów z reporterami. Interesuje Cię reportaż jako gatunek i jego ewolucja?
Agnieszka Wójcińska: Zarówno pierwszą, jak i drugą książkę napisałam w pierwszej kolejności dla siebie. Jestem reporterką, chciałam porozmawiać z tymi, których uważam za mistrzów i których reportaże cenię, żeby się dowiedzieć, jak oni pracują. Pierwszą książkę przygotowywałam jeszcze przed powstaniem Instytutu Reportażu i Polskiej Szkoły Reportażu, czyli kiedy dostęp do tej wiedzy był jeszcze bardziej utrudniony. Więc to był taki wybieg, żeby uszczknąć trochę wiedzy z ich warsztatu dla siebie. A przy okazji spotkać ludzi, którzy są dla mnie ważni.

We wstępie do Perspektywy mrówki piszesz, że nieustannie wieszczy się koniec reportażu. Mam wrażenie, że w Polsce jest odwrotnie i przeżywamy boom na reportaż. Jak to więc jest?
Ciągle do mnie docierają głosy, że reportaż się wyczerpał, może nawet nie w sensie formy, ale zawodu. Redakcji nie stać na wysyłanie reporterów w miejsca konfliktów, nie mogą też sobie pozwolić na długie oczekiwanie na materiały, a napisanie dobrego tekstu reporterskiego wymaga czasu. Reportaż prasowy stracił rozmach. Ten wartościowy publikuje dziś niewiele gazet czy tygodników. Jest nacisk na to, by „content” tworzyć tanio.
Z drugiej strony upowszechnił się internet i pojawiły się media społecznościowe. Przy pisaniu tej książki wielokrotnie zadawałam sobie pytanie: „Co oznacza dla reporterów”? Do tej pory to oni byli jedynymi, którzy docierali w odległe zakątki świata i przywozili nam informacje, opowiadali tamtejszy świat. Teraz jest Facebook, Twitter, które pozwalają na przesyłanie wiadomości każdemu w każdym momencie. Często pełnią zresztą bardzo ważną rolę, bo służą przesyłaniu na bieżąco informacji na przykład z obszarów konfliktów, choćby z Syrii. Każdy, kto ma telefon, może nakręcić film, zrobić zdjęcia i podzielić się nimi z całym światem.

Pytanie o rolę mediów społecznościowych przewija się w Twojej książce. Odniosłam wrażenie, że Twoi rozmówcy nie widzą w nich żadnego zagrożenia dla reportażu jako gatunku. Dla nich Facebook czy Twitter pełnią nieco inną rolę i służą do szybkiej wymiany informacji. Reportaż natomiast przeniósł się do książek i dostarcza przemyślanych, dogłębnie udokumentowanych treści, które mają czytelnikowi tłumaczyć świat.
Coraz więcej reporterów je pisze. Niektórzy, jak Jean Hatzfeld, mówią, że łamy prasowe już im nie wystarczają. W książce pokazuję również przykład, który wyrasta z nurtu social mediów. Mam na myśli Yoani Sanchez, kubańską blogerkę, w 2008 roku zaliczoną przez amerykański tygodnik Time do stu najbardziej wpływowych osób świata. Dla mnie to, co ona pisze i zamieszcza na blogu, to minireportaże, choć pewnie puryści gatunku by się ze mną nie zgodzili. Oczywiście, to jest również zasługa tego, że Sanchez ma talent do pisania i talent do języka.

Myślisz, że dziś rolą reportażu jest opisywanie rzeczywistości czy kształtowanie jej?
Myślę, że przede wszystkim reportaż ma wyjaśniać różne zjawiska. Ostatnio rozmawiałam na ten temat z Mariuszem Szczygłem i on stwierdził, że reportaż został stworzony po to, by jedni ludzie rozumieli drugich. Podpisuję się pod tym całkowicie.
Sądzę też, że dużo zależy od czytelnika. Jeśli czytelnik przemyśli temat i wyciągnie z niego wnioski, to już dokona się mała zmiana w świecie. A małe zmiany są przecież elementami większych zmian. Te większe mogliśmy niedawno obserwować przy okazji publikacji w „Dużym Formacie” cyklu „Zatoka świń” Bożeny Aksamit i Piotra Głuchowskiego. Zresztą powstanie też z niego książka w 2016 roku. Cykl opowiadał o procederze nagabywania i wykorzystywania seksualnego nastolatek w trójmiejskich klubach. Policja nic z tym nie robiła. Gdyby tam nie weszli dziennikarze, z TVN, Reportera i Dużego Formatu, dalej działyby się straszne rzeczy.
Czasem więc udaje się wpłynąć na rzeczywistość. Ten wątek pojawia się też w mojej rozmowie z Markiem Dannerem, który pisze przede wszystkim na tematy polityczne, między innymi o wojnie w Salwadorze w latach 70. i 80., o której rozmawialiśmy. Danner podaje wprawdzie spektakularny przykład wpływu dziennikarzy na rzeczywistość w przypadku afery Watergate, ale odnośnie przełożenia swoich tekstów na reale zmiany choć pisze dużo o amerykańskiej polityce po 11 września czy torturach wobec więźniów podejrzanych o terroryzm.

Z kolei Gunter Wallraff powiedział, że od czytelnika zależy to, co zadzieje się po publikacji tekstu.
No właśnie.

Zadałam to pytanie, bo zastanawiałam się, czy celowo w książce pojawiły się osoby, których reportaże wpłynęły na rzeczywistość, między innymi Maciej Zaremba Bielawski czy wspomniany Wallraff.
Pojawiły się o tyle celowo, że robią wspaniałą pracę dziennikarską i reporterską. Wallraff to postać sama w sobie. Nie ma drugiej takiej osoby, która na taką skalę stosowałaby tak radykalną metodę wcieleniową. Maciej Zaremba Bielawski to reporter, którego cenię od dawna. Cenię jego wypowiedzi na różne tematy, uważam, że to niesamowicie mądry człowiek. Szalenie żałowałam, że za późno odkryłam Polskiego hydraulika i nie byłam w stanie włączyć do Reporterów bez fikcji rozmowy z nim. Cieszę się, że teraz, dzięki temu, że pisze w Szwecji i po szwedzku, mogłam go zaliczyć do reporterów szwedzkich i znalazł się wśród moich rozmówców w Perspektywie mrówki. Nikt nie jest w tej książce do końca przypadkowy, choć są też osoby, do spotkania z którymi ktoś mnie zainspirował.

Na czym polegał klucz doboru rozmówców?
To był klucz w stu procentach subiektywny. Miałam sugestie, żeby porozmawiać jeszcze z jedną czy drugą osobą, ale choć cenię ich książki, jakoś mnie nie chwytają za serce. Stwierdziłam więc, że może to nie są rozmówcy dla mnie. Ci, którzy tu są, to osoby, których książki we mnie zapadły. Z tego powodu jest tutaj choćby Yoani Sanchez, która niby nie jest reporterką, ale jej pisanie bardzo mnie porusza i jest dla mnie całkowicie reporterską narracją o świecie.

Która z tych rozmów była największym zaskoczeniem?
Zadał mi to pytanie Michał Nogaś, uporczywie je powtarzając w czasie spotkania promocyjnego mojej książki. Gdybym miała mówić o zaskoczeniach, to największym była chyba rozmowa z Drauzio Varellą. Spotkałam człowieka, który jest onkologiem, w dodatku cały czas czynnym zawodowo. I on w wieku pięćdziesięciu lat napisał książkę reporterską. I dalej pisze! Trudno tego nie klasyfikować jako zaskoczenie.

Agnieszka Wójcińska, Perpektywa mrówkiA która była najprzyjemniejszą z rozmów?
Niemal wszystkie. Zaskoczyła mnie natomiast rozmowa ze Swietłaną Aleksijewicz. Spotkanie z nią było bardzo sympatyczne, bo to ciepła osoba, ale trudno się z nią rozmawia. Odpowiada na pytania bardzo lakonicznie, strasznie się kryje. Podam taki przykład: rozmawiałyśmy, opowiadała o swojej córce, a dwie godziny później nagle powiedziała, że właściwie to nie jest jej córka, a córka siostry, którą adoptowała po tym, jak siostra zmarła po katastrofie w Czarnobylu. Być może jest skryta z natury, a może tak dużo czasu spędziła na rozmowach z ludźmi, że jest już tym zmęczona. Nie mam pojęcia. Ale może to nie jest przypadek, że jej w ogóle nie ma w książkach, które pisze.

Zadawałaś swoim rozmówcom trudne pytania. Nie bałaś się pytać o życie prywatne ani o niełatwe kwestie z życia zawodowego, choćby o spotkania z ludźmi, odpowiedzialnymi za ludobójstwo. Czy w którymś momencie napotkałaś opór?
Na szczęście nie. Jedynie w przypadku Swietłany Aleksijewicz, która bardzo nie chciała mówić o swoim życiu prywatnym. Temat ten wydawał mi się istotny, chciałam zrobić książkę, która przybliża tych autorów jako ludzi. Musiałam więc pokazać kwestie osobiste, bo to ważny dylemat, z którym na co dzień mierzą się reporterzy oraz osoby zainteresowane tym zawodem. Wielu chce mieć partnerów, rodziny, ale nie zawsze się to udaje. Łączenie życia prywatnego z tym zawodem bywa trudnym wyzwaniem, kiedy na przykład znikasz z domu na tygodnie czy miesiące, a potem trudno ci opowiadać temu, z kim jesteś, o tym, co zobaczyłeś na wojnie.

Mam wrażenie, że z Twojej książki przebija problem samotności reportera. Myślisz, że trzeba mieć określone cechy charakteru, żeby wykonywać ten zawód?
Nie wiem. Moi rozmówcy są strasznie różni, trudno ich ze sobą porównywać. Ale myślę, że masz rację, że ten wątek jakoś wypływa. Wykonując taką pracę, dużo czasu spędzasz z ludźmi, z którymi nie budujesz trwałej relacji. Tak jak mówi wprost Hatzfeld, trudno jest utrzymać stały związek, gdy jesteś korespondentem wojennym. Związki są krótkotrwałe. Ale są wyjątki, Maciej Zaremba Bielawski ma żonę, którą kocha od lat. Norweg Kjetil Stensvik Ostli ma partnerkę, trójkę dzieci i jest oddanym ojcem. Kiedyś odmówił udziału w jakimś festiwalu, bo musiał zajmować się dziećmi. Yoani Sanchez wprost przyznaje, że przy takim poziomie napięcia, jaki towarzyszy temu, co robi, bez wsparcia rodziny ciężko by jej było sobie poradzić. Jest więc nadzieja.
To pokazuje również szalenie istotną kwestię. Jeśli ktoś chce się zajmować reportażem w życiu, musi sobie odpowiedzieć na pytanie: „Jak ja sobie to urządzę”. Czy chcę mieć męża albo żonę? Na ile chcę się zaangażować? My sobie czasem żartujemy w gronie reporterów, że idealnym partnerem/partnerką dla reportera jest przysłowiowa Alicja Kapuścińska, która przez całe życie wspierała Ryszarda. Ale to są żarty podszyte szacunkiem. Każdy z nas chciałby mieć taką żonę lub męża, kogoś, kto ogarnia rzeczywistość na miejscu i rozumie, że kariera drugiej osoby jest ważna. Nie wiem jednak, czy można drugą osobę skazywać na taki los.

Rozmawiałaś z polskimi reporterami i z tymi ze świata. Czy zauważyłaś jakieś różnice w podejściu do zawodu?
Pewnie, że tak. Te rozmowy bardzo mi otworzyły oczy na podejście do gatunku. Nasz polski reportaż jest wspaniały, ale ściśle określony, ramy gatunku są dość wąskie. Oczywiście, jest Mariusz Szczygieł, którego stylu nie da się podrobić, jest Wojciech Tochman, który pisze na bardzo silnych emocjach, ale podanych w oszczędny sposób. Te rozmowy mi pokazały, że na reportaż można patrzeć szerzej. I że pewne rzeczy, których my nie zaliczamy do reportażu, absolutnie mogą nim być. Myślę, że to jest o tyle fajne, że daje reporterom większą swobodę działania.
Nie wszystko musi być ułożone ściśle według tych naszych zasad. Z jednej strony mamy Swietłanę Aleksijewicz, której często zarzuca się, że spisuje swoje historie bezpośrednio z taśmy. Tak oczywiście nie jest. Nie bez powodu nad każdą książką pracuje kilka lub kilkanaście lat, wybierając fragmenty czy zdania, które są dla niej esencją tego, o czym chce opowiedzieć. Z drugiej strony mamy Wallraffa, który robi rzeczy na pograniczu jakiegoś show w stylu ”Agent”, tylko w znacznie trudniejszym wydaniu, bo to się dzieje naprawdę, a nie na niby. Mamy również Marka Dannera, który jest przykładem dziennikarstwa anglosaskiego, bardzo rzetelnego, dokładnego, robiącego ogromny research, na który w naszych gazetach nie ma zazwyczaj czasu i miejsca.

Czyli te różnice, które zauważyłaś, to tylko kwestie gatunkowe?
Ciekawą rzecz opowiadała mi ostatnio przyjaciółka, która była w Stanach Zjednoczonych. Tam granice gatunkowe są bardzo płynne, reportaż miesza się z prozą podróżniczą. Trochę jak w serii Orient Express Wydawnictwa Czarne, w której publikowane są na przykład książki Colina Thubrona czy Paula Theroux. I ta przyjaciółka udała się do księgarni, bo chciała sobie kupić jedną książkę non-fiction o Nowym Jorku. Znalezienie jej w księgarni, idąc tym kluczem, było prawie nie do zrobienia, bo tam te gatunki są wymieszane.

Przygotowywałaś tę książkę cztery lata?
Tak. Wydawnictwo nie mogło sobie pozwolić na przekazanie mi takich funduszy, które umożliwiłyby mi swobodne podróżowanie do moich rozmówców. Musiałam więc czekać aż pojawią się w Polsce albo gdzieś w pobliżu. Udało mi się pojechać tylko do Guntera Wallraffa oraz do Jeana Hatzfelda, ale temu ostatniemu nie udało się wrócić z Rwandy i ostatecznie rozmawialiśmy przez Skype’a.

Jak Ci się udało logistycznie zaplanować te rozmowy?
Mam kilku aniołów stróżów, którym zresztą dziękuję na końcu książki. Ta logistyka dotyczy różnych poziomów. Po pierwsze samych spotkań się z autorami. I tutaj sprzyjała mi na przykład sekretarz Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, Bożena Dudko, która pomogła mi umówić rozmowę z kilkoma z reporterów i zapewniła ich , że poświęcenie mi czasu jest tego warte. Przy rozmowie ze Swietłaną Aleksijewicz pomogła mi z kolei Paulina Wilk, jedna z szefowych Big Book Festival.
Drugi poziom, to kwestie rodzinne. Bardzo mi pomaga wsparcie męża i teściowej. To że mogłam im powiedzieć, że wyjeżdżam na cztery dni, bo tylko teraz mam tanie połączenia do Kolonii i mogę spotkać się z Wallraffem, a oni zaakceptowali tę decyzję, było nieocenione.
Kolejnym problemem było to, że niestety mówię tylko po angielsku i po rosyjsku. To, że mogłam poprosić moją koleżankę Kasię Regulską, która mówi perfect po francusku, a jednocześnie wie sporo o Afryce, aby przetłumaczyła rozmowę z Jeanem Hatzfeldem albo że miałam kogoś, kto tłumaczył rozmowę z Yoani Sanchez, również mi pomogło. Nie wspominając oczywiście o rozmowie z Liao Yiwu, gdzie miałam do dyspozycji doskonałą tłumaczkę chińskiego Weronikę Byrdy, którą polecił mi Instytut Lecha Wałęsy. To są takie rzeczy, które były niezwykle istotne.

W czasie lektury Perspektywy mrówki miałam również wrażenie, że rozmawiasz z największymi reporterami, aby po trosze uspokoić własne lęki o przyszłość gatunku.
I trochę na pewno tak było. Szukałam odpowiedzi na pytania z wyższego poziomu, które zaczęły mnie nurtować. Po co nam reportaż? Dlaczego ja piszę? Czy widzę w tym misję? Czy piszę, bo po prostu taką mam pracę?

Znalazłaś odpowiedzi na te pytania?
Te rozmowy pozwoliły mi znaleźć kilka wskazówek, które ułatwiają mi dalsze poszukiwanie odpowiedzi. Ale nie, tych ostatecznych nie odnalazłam.