1968 Ewy Winnickiej i Cezarego Łazarewicza: poprawne, ale nie wybitne literackie danie

1968 Ewy Winnickiej i Cezarego Łazarewicza
Fot. Łukasz Stańczyk

Mam mieszane wrażenia po lekturze tej książki. Z kilku powodów nie chwyciła mnie za serce, choć znajduje się w niej jeden świetny reportaż. Dlaczego moim zdaniem „1968” to poprawne, ale nie wybitne literackie danie?

Bardzo cenię zarówno Ewę Winnicką, jak i Cezarego Łazarewicza, ale uważam, że oboje mają na koncie dużo lepsze książki niż 1968. Czasy nadchodzą nowe. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie mieli łatwego zadania. Napisanie pozycji, która uchwyciłaby ducha przemian 1968 roku nie mogłoby być proste. Dlaczego?

1. Mnogość wątków

Książka składa się z jedenastu reportaży, pokazujących różne oblicza przemian, jakie przetoczyły się przez Europę i Amerykę od połowy do końca lat 60. (choć autorzy nakreślają też wcześniejszy kontekst).

Możemy w niej przeczytać opowieść o sukcesie Beatlesów, którzy zmienili na trwałe oblicze muzyki; historię tragedii, która dotknęła Romana Polańskiego; poznać losy Joli i Stefana, których ojciec wysłał z Ameryki do Polski na „dobre wychowanie” u dziadka.  W 1968 przeczytamy również smutną historię rodziny, która nielegalnie wyemigrowała z prl-owskiej Polski oraz opowieść o zbrodni na cywilach, której dokonał polski żołnierz w Czechosłowacji (skądinąd – świetny reportaż!).

2. Polifoniczność zamiast policentryczności

Jak widać, wątków jest wiele i są całkowicie różne. Z rozdziału na rozdział przeskakujemy ze Stanów Zjednoczonych do Europy, Polski, a nawet… Indii. To utrudnia lekturę, ciężko jest osadzić się w jednym kontekście, bo za moment znajdujemy się w kolejnym. Mało jest punktów wspólnych, tematyka jest zbyt szeroka – właściwie każdy z tematów mógłby stanowić osobny reportaż. Z szerokiego doboru wątków wyłania się obraz czasu przełomu, ale nieco chaotyczny. Książka obrazuje dynamikę przemian, lecz żeby ją zrozumieć, w wielu wypadkach trzeba znać kontekst historyczny.

3. Prywatne upodobania

Książka byłaby dla mnie dużo bardziej interesująca, gdyby znalazło się w niej więcej tematów związanych z Polską. Nie jestem fanką Beatlesów, nie mam potrzeby wczytywania się w historię zespołu. Autorzy kierowali się własnymi upodobaniami i w książce oddali hołd swoim ulubionym kapelom. Nie ma w tym nic złego – ostatecznie reportaż zawsze jest subiektywny. Ale o Beatlesach, tak jak i o Romanie Polańskim, napisano już bardzo dużo. Z większym zainteresowaniem czytałam teksty o emigrujących polskich rodzinach czy o zbrodni w Czechosłowacji.

1968 Ewy Winnickiej i Cezarego Łazarewicza

Fot. Łukasz Stańczyk

4. Poprawność polityczna

Od wydarzeń z 1968 roku minęło 50 lat. Wydawałoby się, że to szmat czasu, ale temat ten wciąż budzi w naszym społeczeństwie duże emocje. Trudno napisać książkę na temat wydarzeń marcowych, by nikt nie zarzucił autorom jednostronności politycznej. Ewa Winnicka i Cezary Łazarewicz próbowali się z tym zmierzyć, opowiadając różne historie: Polaków, Żydów, artystów, uczniów, robotników. Ze względu na zbyt szeroki dobór tematów nie jestem przekonana do efektu końcowego.

5. Brak wspólnego mianownika

Autorzy są świetni w swoim fachu, więc każdy reportaż w tej książce jest bardzo dobry warsztatowo. Wszystkie historie żyją jednak własnym życiem. Zabrakło spoiwa, które połączyłoby je w całość. Miały nim być cytaty z gazet, które znalazły się przed każdym rozdziałem, ale nie do końca spełniły swoją funkcję. Pojedyncze opowieści przyćmiły w 1968 wielką historię, czego np. mimo wielogłosowości udaje się uniknąć Swietłanie Aleksijewicz.

Czy warto sięgnąć po tę książkę?

Dla pojedynczych reportaży – tak. Myślę, że dobrze będzie się czytało tę pozycję wybiórczo, bo każda opowieść stanowi zamkniętą całość.  Ze zbioru natomiast wyłania się obraz chaosu i ten chaos czuć w trakcie lektury. Być może taki był zamysł autorów, ale nie działa to na korzyść tej książki.

Ewa Winnicka, Cezary Łazarewicz, 1968

Wydawnictwo Agora 2018

Czytaj też: